sobota, 14 czerwca 2014

Chapter five.

- Skąd u ciebie zainteresowanie rockiem? Podobno wychowałyście się razem, a jesteście całkiem inne. - spytał zaciekawiony, upijając łyk piwa. Na stoliku między nimi stały dwie puste butelki po piwie i napoczęta whisky.
- Moja mama i mama Alex to siostry. Wierz mi, ich też nie obchodzi nic poza modą. Ale mój tato jest inny. Fakt, byłam wpadką nie ukrywali tego przede mną, a dziadek zmusił mojego tatę do ślubu. Muzyka była jego sposobem na wolność i od małego słuchałam jej razem z nim. - posłała mu wesoły uśmiech. - Będąc małym brzdącem śpiewałam piosenki Led Zeppelin czy właśnie Stone Temple Pilots. Geny muzyczne mam po tatusiu.
- Chwała mu za to. Ja z moim nie miałem łatwego życia. Rodzice się rozwiedli jak byłem gówniarzem.
- Przykro mi.
- Nie ma potrzeby. To jeden z rozdziałów w moim życiu, które mnie ukształtowały. Pytałaś wcześniej o zespoły w których gram. Kiedyś było jeszcze Grey Daze. Ćpałem na potęgę i gdyby nie Linkin Park, a w szczególności Mike to pewnie bym zdechł gdzieś z igłą w przedramieniu. - westchnął ciężko, palcami lewej ręki zdzierając wilgotną etykietę ze swojego Guinnessa. Wzdrygnęła się, słysząc jego słowa.
- Kim jest Mike?
Spojrzał na nią rozbawiony i jednocześnie wdzięczny, że nie zaczęła żałosnych gadek na pocieszenie.
- Czekaj, jak to nazwałaś... Genialny rap? To właśnie jest Mike.
Kiwnęła głową ze zrozumieniem, lekko zawstydzona.
- To takie popieprzone uczucie, gdy masz wrażenie, że wszyscy cię znają z gazet czy z telewizji, że nie musisz mówić nic o sobie, bo każdy zna cię lepiej niż ty sam. A tu pojawiasz się ty i nic kompletnie o mnie nie wiesz.
- Widzę, że sodówka ci uderzyła do głowy panie wszyscy-wiedzą-kim-jestem.
- Nie! - parsknął śmiechem. - To nie to. Podoba mi się to uczucie, dzięki niemu mogę się poczuć sobą. Jak normalny facet z problemami i marzeniami. Dzięki.
- Żaden problem. Jak będziesz znów chciał być gwiazdą, daj znać. Wykrzyczę to na pół miasta. - puściła mu oko, na co się cicho roześmiał. - Więc... Ja nigdy nie sięgnęłam po ciężkie narkotyki, jedynie eksperymentowałam z haszem na studiach, ale niezbyt to do mnie przemawiało.
- Ja byłem gnojkiem, który uważał narkotyki za fajną zabawkę, aż było za późno. Kradłem, kłamałem, wdawałem się w bójki. Za to zresztą wyrzucili mnie ze szkoły. Wiesz co jest w tym najgorsze?
- Hmm?
- Mój ojciec był policjantem. Po rozwodzie nie widywałem go w ogóle, poza tymi sytuacjami, gdy sam mnie pakował do radiowozu lub mijał skutego na korytarzu komendy. Nienawidził mnie za to, że przynosiłem mu wstyd.
- Musiało być ci ciężko.
Podrapał się po policzku, uśmiechając smutno.
- Tak to już w życiu bywa. Jednak jestem mu wdzięczny, że zamknął gnoja, który zniszczył mi dzieciństwo. Chociaż nigdy chyba się o tym nie dowiedział, to był tylko głupi przypadek.
- Nie rozumiem.
Pokręcił głową i upił spory łyk piwa. W ciszy rozlał do szklanek kolejną porcję alkoholu.
- To trochę ciężka rozmowa jak na pierwszy raz.
Kiwnęła spokojnie i uśmiechnęła się ze zrozumieniem.
- Wiesz, jak z kimś rozmawiam to zazwyczaj ta osoba ma przetrzepane wszystkie informacje na mój temat i albo pyta wprost, albo czuje skrępowanie i omija temat szerokim łukiem. Widzisz, jako dziecko byłem molestowany.
Zastygła z butelką w drodze do ust i wytrzeszczyła na niego oczy.
- Tylko mi nie współczuj, to było dobre dwadzieścia lat temu. - zaoponował szybko i roześmiał się nerwowo.
- Stąd tyle bólu w twoich tekstach? - wyszeptała cicho. Skrzywił się, ale przytaknął.
- Po części. Mówiłem, że ciężki temat? Nie zawracajmy sobie tym głowy. Powiedz lepiej co studiowałaś w Irlandii.
- Architekturę. - parsknęła śmiechem. - Ukończyłam ją zresztą z wyróżnieniem, chociaż gdzieś po drodze straciłam zapał.
- Jestem pod wrażeniem. - klasnął teatralnie w dłonie. Podziękowała skinieniem głowy.
- Może jeszcze znajdę w tym jakąś radość. Jednak póki co czuję się wypalona.
- Znam to uczucie, towarzyszy mi od dłuższego czasu. To chyba przez to jak układa mi się z Alex. - przygryzł dolną wargę, wyczuwając językiem ślad po starym kolczyku.
- Dlaczego się po prostu nie rozwiedziecie?
- Ona mnie chyba wciąż kocha, a ja nie chcę jej skrzywdzić. - zmarszczył brwi i spojrzał na swoje dłonie. - Nigdy też jej nie zdradziłem, to chyba swego rodzaju szacunek. Przyzwyczajenie...
- Wydaje mi się, że jednak na swój sposób ją kochasz.
Zaprzeczył gwałtownym ruchem głowy.
- Nie. Jestem po prostu popieprzony. Wiesz co jest dobijające? Ja jej nigdy nie kochałem. Próbowałem bardzo długo, w jakiś sposób wciąż próbuję, ale nie umiem. Samo to, że tyle lat z nią żyję jest nie lada wyzwaniem.
Złapała go za dłoń i lekko uścisnęła.
- Miłości się nie można nauczyć Chester. Ona albo jest, albo nie. Jeśli kogoś kochasz to tak po prostu jest, nie zmienisz tego. Gorzej, gdy próbujesz sobie wmówić coś, nie patrząc na prawdziwe uczucia. - skrzywiła się, wypiła whisky i kontynuowała. - Miałam w Irlandii faceta. Byliśmy razem trzy lata. Po kilku miesiącach zaczął mnie poniżać, po roku bić. Pozwalałam na to przez pieprzone dwa lata, zanim powiedziałam dość. I to tylko dlatego stałam się ofiarą, że wmawiałam sobie, że go kocham i to on jest najważniejszy.
Zmarszczył brwi w przypływie gniewu.
- Skurwiel. - wysyczał i opróżnił haustem swoją szklankę.
- Wydawało mi się, że go kocham, że życie bez niego nie ma sensu, ale to gówno prawda. Moje szczęście w końcu stanęło na pierwszym miejscu. Stąd też wróciłam do Stanów.
- Nie powinnaś tego zgłosić na policję? Gnój by poszedł siedzieć.
- Chester, naprawdę nie mam ochoty spędzać godzin w sądzie, w dodatku w jego obecności.
Pokręcił zdegustowany głową.
- Skoro tak twierdzisz... - mruknął.
- Opowiedz mi lepiej o zespole. - zmieniła temat, siląc się na wesoły ton.
- O Linkin Park? - uśmiechnął się lekko, zmarszczka na jego czole wciąż jednak się nie wygładziła. - Jest nas sześciu. Mike, Brad, Joe, Rob, Dave i ja. Każdy z nas jest cholernym perfekcjonistą i indywidualistą.
- Dużo dla ciebie znaczą. - stwierdziła, odwzajemniając uśmiech. - Aż oczy ci błyszczą, gdy o nich mówisz.
- Są dla mnie bliżsi niż rodzina. Przygarnęli mnie do zespołu i postawili na nogi, a wierz mi nie było łatwo. Gdy zaproponowali mi miejsce wokalisty, rzuciłem wszystko i za ostatnie pieniądze, które miałem zresztą oddać jednemu dilerowi, przyjechałem do LA. To była jedna z nielicznych dobrych decyzji w moim życiu. Poczekaj aż sama ich poznasz.
- Dlaczego miałabym ich poznać?
- A nie chcesz?
- Chcę, jasne, ale przecież jestem obca.
- Jesteś naszą fanką, więc nie jesteś obca. Zresztą przecież właśnie się poznajemy, prawda? - uniósł do góry szkło. - Za nową znajomość Eve!
- Eve? Nikt tak nigdy na mnie nie mówił.
- Pasuje do ciebie. - wyszczerzył się i wypił trunek.

Kilka piw i kilkanaście kolejek później.

Śmiali się w głos z jakiegoś durnego żartu opowiedzianego przez dziewczynę. Skupiali na sobie spojrzenie kilku trzeźwiejszych osób, siedzących przy barze. Evelyn trzymała się za brzuch, Chester zaś oparł czoło o blat drewnianego stolika i bił się ręką po udzie.
- Jesteś pojebana! - wyjąkał, ledwo łapiąc oddech.
- Potraktuję to jako komplement.
- Pora chyba wracać do domu, co?
Kiwnęła głową i chaotycznie zeszła z wysokiego stołka, potykając się o stolik. Od upadku jednak ochroniły ją ręce mężczyzny. Złapał ją w pasie i wciąż chichocząc, pomógł stanąć prosto.
- Ej áilleacht*, stoicie pod jemiołą. - krzyknął do nich barman, a dziewczyna zarumieniła się lekko i przygryzła wargi.
- Co to znaczy? - spytał zdezorientowany, mrużąc jedno oko i patrząc na nią wesoło.
Áilleacht czy jemioła? - zaśmiała się.
- Jedno i drugie. - przewrócił oczami.
Áilleacht oznacza po irlandzku piękna.
- Tu się z nim zgadzam. - wyszczerzył się do niej. - A jemioła?
Westchnęła głośno i spojrzała na niego speszona.
- A jemioła... No cóż według irlandzkiej tradycji właśnie powinieneś mnie pocałować.
Zachichotał i przestąpił z nogi na nogę.
- No to chyba nie mam wyjścia, prawda?

________
*Áilleacht - piękna w języku irlandzkim.

Dodaję dziś, bo jestem w trakcie przeprowadzki (jakbym i tak nie miała za mało czasu...) i mam urwanie głowy. Co do ewentualnych zarzutów o tempo, przypominam, że jestem do przodu o dobrych 7 rozdziałów i wszystko mam dokładnie zaplanowane i przemyślane. Spokojnie. Kolejny rozdział też pewnie się ukaże w sobotę, bo jak już wspominałam w niedzielę jadę na koncert do Rybnika.
Cóż, komentujcie.
Pozdrawiam, wykończona VampireSoul.

14 komentarzy:

  1. Pierwsza! Zawsze będzie mnie to jarało :D
    Więc tak... Rozdział fajny, a ten moment:
    "Evelyn trzymała się za brzuch, Chester zaś oparł czoło o blat drewnianego stolika i bił się ręką po udzie.
    - Jesteś pojebana! - wyjąkał, ledwo łapiąc oddech."
    Boski! ♥ Zaczyna się dziać, a więc dobrze, dobrze. I przepraszam, że nie miałaś zadedykowanego rozdziału, ale byłam pewna, że miałaś. Wybaczysz?
    Pozdrowienia i życzę weny. ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Druga! Hehe.
    Moja Droga Autorko, nie poinformowałaś mnie :< No jak tak można? Gdyby nie to, że chciałam wbić z chamską reklamą, to nie przeczytałabym dzisiaj tegoż rozdziału, a szkoda byłoby, gdybym znowu nawaliła z komentowaniem tego bloga. Ale jestem, mam wenę na komentarz i zaczynam!
    Lubię w tym opowiadaniu Chestera, bo jest taki... ludzki. Idealnie "wyważony" charakter. Z jednej strony nie jest absolutnym ideałem, bo ma jakieś problemy, z drugiej nie są one jakoś tragicznie wydumane i nazmyślane, więc jestem mega szczęśliwa.
    Evelyn...Ona to mnie wkurza XD Borze liściasty, mnie wszystkie kobietki w opowiadaniach o LP wkurzają. Naprawdę. Nawet te z moich wypocin. To już jakaś choroba. Albo paniczny strach przed tym, że chłopaki z zespołu mają jakieś inne babki, a nie mnie. I kij z tym, że to tylko blogi, a nie realne życie.
    (już nawet nie pamiętam, o czym się rozpisuję)
    Fabuła się jeszcze zbytnio nie rozkręciła, ale końcówka jest obiecująca (zaraz to dokładniej opiszę, bo teraz jedyne na co mnie stać to "omygyomygyomygy") i czeeeeekam niecierpliwie na to, co się rozwinie z tej... hm, relacji. Oby tylko nie było znowu tak cukierkowo i słodko, bo w końcu wszyscy skrycie uwielbiamy wielkie dramaty, samobójstwa i pobicia (no dobra, może nie aż tak bardzo XD) i to też musi się jakoś ulokować w blogosach, bo blogosy bez mini i maxi dram to nie blogosy, hehe. No a więc (wiem, że tak nie zaczyna się zdań ._.) proszę, żebyś nie walnęła tu jakiejś głupoty i nie związała Eve i Chaza od razu po buziaku pod jemiołką.
    O, a co do niego, to świetny był! To znaczy cała ta scena, normalnie miałam to przed oczami i zaczęłam piszczeć w duchu, bo mama siedzi obok i trochę dziwnie by się pewnie na mnie spojrzała, gdybym tak nagle sobie pokwiczała z emocji. No albo może i nie byłaby taka zdziwiona, bo przecież ma to prawie na co dzień :') Taaak, żyć z Bennodą jest niełatwo. (albo "nie łatwo", borze sama nie wiem XD)
    Ech. Już nie pamiętam, co miałam jeszcze dalej pisać. Słucham sobie Gunsów i jakoś mi się to wszystko... yyyy... nie wiem, rozlało po mózgu. (taaaaaak "Don't Cry", hehehehhee") i zaczynam sobie właśnie zdawać sprawę z tego, że ten komentarz jest bezsensowny i w ogóle be i fu i nie powinnam go dodawać, ale bardzo chcę być druga, a nie jedenasta tak jak zwykle, więc chyba jednak kliknę zaraz "opublikuj". No. To ten...to ja lecę, żeby nie palnąć czegoś jeszcze. Tylko tak jeszcze podsumuję, że kocham Twoją twórczość i masz nie przestawać pisać.
    Powodzenia w przeprowadzce, miłego koncertu, weny, zdrówka, tralalala, nie wiem czego jeszcze, wszystkiego najlepiej *-*
    hehehehe, papa XD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ej, ja chyba jestem chora na te chorobe co ty. Tylko u mnie to jest level hard, bo mnie tak wkurwiają żony Linkinów w realu xD
      A talinda jest tak mega pokurwiona (stwierdzam niedojebanie mózgowe)
      XDDD

      Usuń
  3. Nosz kurwa bro!
    Jak ty zajebiście piszesz xD
    I poprzedni blog i ten są extra.
    Weny!

    OdpowiedzUsuń
  4. Fajnie się skończył ten rozdział :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej,
    Boże spadłaś mi z nieba z tym rozdziałem!
    Cały dzień harowałam jak dzika mrówka, a tu taki wesoły rozdział na poprawienie humoru. Jestem wdzięczna za taką dawkę pozytywnego nastawienia, energii oraz kilku ważnych myśli, które już gdzieś zanotowały się w mojej główce.
    Dużo weny,
    Lilith

    OdpowiedzUsuń
  6. O, jak fajnie. :D
    Taki przyjemny rozdział. Szybko mi się go czytało.
    A tak w ogóle to przez ciebie myślałam, że dzisiaj jest niedziela. Już wpadłam w panikę, że nie jestem przygotowana, ale patrze w kalendarz, bo nie byłam pewna, a tu sobota. Kamień spadł mi z serca. No ale tak to jest jak ma się zachwiane postrzeganie rzeczywistości i zagubienie w czasoprzestrzeni. Nie przedłużając, uwielbiam twoje opowiadanie i czekam do następnego tygodnia na nowy rozdział.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  7. Świetny rozdział XD jak zawsze w sumie

    OdpowiedzUsuń
  8. U mnie nowy na Numb ;) + Życzę miłej zabawy na koncercie 30TSM :p

    OdpowiedzUsuń
  9. Początek bardzo fajny :)
    Co mi się najbardziej podobało w tym rozdziale? Nie, no może nie tylko w tym rozdziale, ale i w reszcie rozdziałów: Ta lekkość słowa. Te dialogi są takie mega ludzkie i naturalne, ze bardzo przyjemnie się je czyta. Nie ma żadnego rozczulania tylko proste dialogi, to pomaga, serio ;)
    Historia zaczyna się rozkręcać, powolnymi krokami, no ale się rozkręca. Pocałunek pod jemiołą? Zaskoczyłaś mnie, może dlatego że nie jestem zwolennikiem takich "szybkich" akcji. "Znamy się kilka dni i chodźmy się całować". Dla mnie to szybko, ale pewnie chciałaś tak zrobić - w końcu byli pijani. A szczerze mówiąc widziałam, że Chester zauroczył się panią Eve.
    Nie mam nic do niej, bardziej ją lubię od Alex (Jezu tępy plastik...), ale jest taka... nieskazitelna. Idealna tutaj pod każdym względem, Alex be, a Eve cacy. Ja bym coś tu pomieszała :)
    Ale to tylko ja.
    Gadka Chestera o swoim uzależnieniu mnie urzekła, mimo że nie była pozytywna to cholernie zapadnie w moją pamięć, dzięki ci za to :)
    Nie wiem co jeszcze napisać, jestem po prostu ciekawa dalszych losów bohaterów, no bo co jak co oni się chyba jednak pocałowali, Chester nie 'kocha' Alex...
    A właśnie. Chester jest kompletnym debilem, że się związał z osobą, której niby nie kocha. Mi się wydaje, że jednak coś do niej czuje, nie dużo, ale ma ten sentyment do jej osoby.

    Zarzucam tylko chamską reklamę o moim nowym rozdziale i się zmywam.
    Weny życzę ;*

    OdpowiedzUsuń
  10. Wybacz, że z opóźnieniem, ale jestem.
    Rozdział taki... Przyjemny. Tak lekko się czyta. Jak ty o robisz? Jak ty robisz to, ze wszystko tak idealnie opisujesz? Ja tak nie umiem...
    Wracając; Chester i Eve... pocałunek pod jemiołą? Ciekawe, ciekawe. Są pijani, więc cóż.
    Te wyznania Chestera, tak... Pięknie je opisałaś. Podoba mi sie wszystko co ty piszesz, no ej ;-;
    Dobrze, ja życzę ci tylko weny, i zapraszam do siebie ;)

    OdpowiedzUsuń
  11. Jestem, nadrabiam zaległości, ale odobnie jak ty jestem zabiegana, z tą prostą różnicą, że od tygodnia pracuję jak mróweczka w gorącej Hiszpanii i bynajmniej nie jest to zbieranie owoców.
    Wracając natomiast do rozdziału... Holy guacamoly, ale no jak tak alkohol może otworzyć człowieka? Mam ochotę wrzasnąć w tym momencie: "całuj, Chester, całuj", ale z drugiej strony wcześniejsze słowa (z którymi w 100% się zgadzam) dają mi teraz do myślenia.
    Jestem tylko nieco skonfundowana w tym momencie, bo Eve idealnie pasuje do Chestera... tylko jaki sekret skrywa? O, jeszcze jedna rzecz: kiedy scena ze wszystkimi? ^.^ (mam ochotę zobaczyć Mike'a w twoim wykonaniu) :D
    No więc tak: kończąc mój elaborat, chcę ci życzyć duuużo weny no i oczywiście wspaniałego koncertu Marsów. Oby z Shannonem, patrząc na to, co dzieje się w świetle ostatnich wydarzeń.
    Pozdrawiam,
    S.

    PS Mam nadzieję, że to miało sens?

    OdpowiedzUsuń
  12. O kurwa... O.O
    Oni się mają pocałować! Muszę przeczytać kolejny!!!

    OdpowiedzUsuń