środa, 11 lutego 2015

Chapter twenty-two.

Mówiąc, że między Alex i Chesterem wyrósł mur, byłoby niedopowiedzeniem. Owszem już wcześniej stała między nimi jakaś niewidzialna bariera, którą można było jednak przeskoczyć. W tej chwili sięgała wysoko ponad skraj nieba i nie było siły, aby w jakiś sposób ją zburzyć.
Odkąd Evelyn się wyprowadziła, Alex liczyła, że relacje między nimi się poprawią. Będę znów mieli więcej czasu tylko dla siebie, a jednak stało się całkiem inaczej. Chestera prawie wcale nie było w domu. Tłumaczył się ciągłymi próbami, wywiadami, sesjami, dogadywaniem spraw dotyczących trasy i wieloma innymi, pochłaniającymi czas rzeczami. Do tego stopnia, że coraz częściej nie wracał na noc.
W tym samym czasie za to w najlepsze rozkwitał związek Chestera z Evelyn. Mimo, iż wciąż temat rozwodu wisiał między nimi jak nieprzyjemne widmo, stali się sobie jeszcze bliżsi, nie tylko w cielesnej formie. Wiązało się to z pogodzeniem napiętego grafiku jeśli chodzi o sprawy zespołu, jednak pracując po kilkanaście godzin dziennie, mógł pozwolić sobie na spędzenie popołudnia, wieczoru czy nocy z Eve w jej mieszkaniu.
Nie musieli przejmować się urządzaniem, gdyż mieszkanie było w pełni umeblowane i wyposażone. Dla zachowania pozorów Chester w dniu przeprowadzki przeprosił, że nie może pomóc i wyjechał wcześniej z domu, tłumacząc się wizytą w studio. Gdy Evelyn i dwóch speców od przeprowadzek uwinęli się z jej rzeczami, zapukał do jej drzwi, trzymając w dłoni butelkę szampana.
- Gotowa, aby ochrzcić nowe mieszkanie? - rzucił, ruszając zabawnie brwiami. Roześmiała się i przepuściła go w progu. Potykając się o nierozpakowane kartony wylądowali na miękkiej beżowej kanapie w salonie, kosztując ze swoich ust smaku wolności.
- No, no. Całkiem nieźle się tu urządziłaś.
- Nie było czego urządzać, jest tu tylko kilka moich rzeczy. Cała reszta należy do twojego kumpla. Śliczne jest to mieszkanko. - westchnęła, rozglądając się po ścianach.
Rzeczywiście, duże, wręcz ogromne jak dla jednej osoby, mieszkanie mieściło się w luksusowej części Miasta Aniołów. Całkowicie otwarta przestrzeń, odgradzająca pomieszczenia kilkoma małymi ściankami, zbudowanymi z czerwonej cegły, która idealnie kontrastowała z drewnianą podłogą i minimalistycznym stylem.
- Jeszcze mnie tutaj do końca nie czuć, ale podoba mi się. - rzuciła mu szeroki uśmiech, składając na jego wargach lekki pocałunek. - Głodny?
- Mhm. Mam ochotę na ciebie.
- To musisz sobie poczekać, najpierw jakaś kolacja. Umieram z głodu.
Zerwała się z kanapy i tanecznym krokiem ruszyła w stronę kuchni. Chester włączył wieżę stojącą na regale koło telewizora i nucąc razem z Freddiem Mercurym oparł się o kuchenną wyspę, obserwując jak kroi paprykę.
- Wiesz, cieszę się, że wynajęłaś to mieszkanie.
- Ja też Chaz, ja też.

Dni mijały według podobnego schematu - Evelyn udało się znaleźć pracę, a wieczory spędzała z Chesterem. On natomiast większość dnia spędzał w studiu, na kilka chwil bywając w domu niczym gość, gdzie Alex spędzała samotne dnie, coraz bardziej pogrążając się w swoich domysłach, które doprowadzały ją do paranoi.
Któregoś z takich właśnie dni, Chester wszedł do salonu, lekko wyginając sobie palce u lewej ręki. Spojrzał na swoją żonę, która malowała paznokcie i odchrząknął cicho, skupiając jej chłodne spojrzenie na sobie. Ostatnio oprócz tego, że prawie w ogóle się nie widywali, to przestali też ze sobą rozmawiać. W tych rzadkich chwilach, gdy przebywali razem w domu, mijali się cicho, bez słowa.
- Jadę na próbę z chłopakami, wrócę pewnie późno w nocy. Nie czekaj na mnie. - mruknął i nie czekając na odpowiedź, opuścił pokój. Słyszała jeszcze jak zakłada buty i kurtkę, a po chwili zamyka za sobą drzwi.
Kierowana przeczuciem podniosła się chwiejnie z kanapy i ruszyła w stronę przedpokoju. Nie zwróciła uwagi na buteleczkę z zielonym lakierem, która spadła ze szklanego stolika i pewnie właśnie na stałe farbowała śnieżnobiały dywanik. Złapała za kluczyki od swojego samochodu i ruszyła szybkim krokiem do garażu. Serce biło jej szaleńczo, a krew dudniła w uszach. Adrenalina krążyła w jej krwi, przez co nie mogła uspokoić oddechu. Bała się tego co może zobaczyć. Wsiadła do srebrnego auta, trochę zbyt mocno trzaskając drzwiami i drżącą ręką przekręciła kluczyk w stacyjce. Zachowując odpowiednią odległość ruszyła za znikającym za zakrętem autem męża. Po pokonaniu kilku przecznic uświadomiła sobie, że żaden z członków zespołu nie mieszka w okolicy. Przełknęła głośno ślinę, zaciskając mocniej dłonie na kierownicy. Była świadoma tego co ją czeka. Już dawno przestało się między nimi cokolwiek dziać, nie mówiąc o jakiejkolwiek namiętności. Gdy zdarzało im się spać razem, to szerokie łóżka gwarantowało im prywatność do tego stopnia, że nie musieli się nawet dotykać. Zwolniła, widząc jak zaparkował pod kamienicą i wysiadł, stawiając kołnierz kurtki. Zaczęło padać. Rozejrzała się zdezorientowana i wtedy dotarło do niej, że stoi pod budynkiem, w którym Evelyn wynajęła mieszkanie. Kolejny element układanki wskoczył na swoje miejsce.
- Oh! - wydobyło się z jej ust, gdy opadła ostatnia zasłona złudzeń, że się jednak myliła. - Może to nic, może coś od niego potrzebowała. - mruknęła głośno, starając się przekonać samą siebie. Podświadomość jednak podrzucała jej inne obrazy, podsycając zwątpienie. Wpatrywała się w drzwi, za którymi przed sekundą zniknął jej mąż. Wycieraczki z lekkim szumem, zbierały nadmiar wody z szyby. Siedziała tak kilka chwil, stukając nerwowo o kokpit, gdy znów pojawił się Chester. Otworzył parasol i podał komuś dłoń. Obok niego pojawiła się kobieta, wtulając się w ufnie w jego bok i uśmiechając szeroko. Evelyn. Mężczyzna opowiadał jej coś, a ona chichotała, patrząc na niego wesoło. Przez myśl Alex przebiegła gorzka myśl, że pewnie śmieją się z niej i z tego jak oboje ją wykiwali. Doszli do świateł, które akurat zmieniły się na czerwone i korzystając z okazji, mężczyzna ujął jej brodę w palce, uniósł do góry i złożył na jej ustach pocałunek. Szepnął coś jeszcze, głaszcząc ją po policzku i przeprowadził na drugą stronę jezdni, wciąż ochraniając przed deszczem. To było dla Alex jak przekręcony nóż w sercu. Zacisnęła dłonie, wbijając paznokcie w ich wewnętrzną stronę. Tylko cztery z nich były pomalowane na tą soczystą zieleń. Kolor nadziei. Nadziei, którą ona przed chwilą straciła i to dzięki dwóm osobom, które były dla niej najważniejsze. Zagryzła wargi, tłumiąc szloch wyrywający się z jej gardła i niepewnie zawróciła w stronę domu.


_______
Wybaczycie, że tak długo nic nie było, a ja Was częstuję takim wybrykiem jak to? Przepraszam. Pisałam już wcześniej, że aktualnie mam urwanie głowy. Znowu dostałam awans, przez co w pracy się cały czas szkolę, a jak na złość mam same popołudniowe zmiany, więc do domu wracam dopiero w okolicach 22 lub 23 godziny. Poza tym zaczęłam kurs na prawo jazdy i zaczęłam nowy związek. Trudno to wszystko razem pogodzić, ale cóż robię co mogę.
Nie chcę obiecać kiedy będzie nowy, bo nie mam pojęcia kiedy uda mi się go napisać. Na pewno dokończę tą historię. Może za miesiąc, może za pół roku, może za rok. Ale dowiecie się jak się skończy historia Alex, Chestera i Evelyn.
Pozdrawiam, VampireSoul

niedziela, 21 grudnia 2014

Chapter twenty-one.

Ciężko mówić o odpowiednim wykorzystaniu tego czasu, skoro to tylko trzy dni. Biorąc pod uwagę, że połowę spędzili na posterunku, była to raczej krótka chwila dla nich. Ale coś się zmieniło. Jakby splotła ich nić porozumienia, zaufania i czegoś, co każde z nich bało się nazwać. Nić uczucia.
W poniedziałkowy poranek ze snu wyrwał Chestera dzwonek telefonu. Oderwał się od Evelyn i niechętnie sięgnął do stolika nocnego. Dziewczyna mruknęła przez sen i obróciła się w jego stronę, obejmując w pasie. Mimowolnie się uśmiechnął, jednak gdy zerknął na wyświetlacz z jego ust wyrwało się ciche przekleństwo. Dzwoniła Alex, co oznaczało, że zbliżał się koniec ich swobody.
- Cześć Alex, wszystko gra? - mruknął, zachrypniętym od snu głosem. Dwa dni wcześniej dzwoniła, by poinformować go, że jej ojciec miał stan przedzawałowy, ale już wszystko z nim w porządku.
- Tak Misiaczku. Tata musi zostać jeszcze na kontrolne badania i wypuszczą go do domu.
- To dobrze. A ty kiedy wracasz?
- Wyjeżdżam za jakieś piętnaście minut, więc się niedługo zobaczymy.
- Okej, jedź ostrożnie.
- Pa.
Odłożył telefon, przetarł twarz dłonią i przytulił mocniej Eve do siebie. Westchnął ciężko, gdy zdał sobie sprawę, że od tej nocy znów będzie musiał udawać szczęśliwego męża i zasypiać przy żonie. Całkiem nieświadomie lekko głaskał nagie ramię Evelyn, aż zaczęła cicho mruczeć.
- Dzień dobry Słoneczko.
- Cześć przystojniaku. Czemu już nie śpisz? - pocałowała go w pierś i wtuliła twarz w zagłębienie jego szyi.
- Dzwoniła Alex. Wraca do domu.
Wypuściła głośno powietrze, łaskocząc go przy tym w kark.
- Wiedzieliśmy, że to nie będzie trwało wiecznie. Dzwoń do tego swojego kolegi, co z tym mieszkaniem.
- Serio?
- Serio, serio. Za bardzo mnie do siebie przyzwyczaiłeś, więc wole cię widzieć w swoim łóżku, niż z nią. Swoją drogą... Planujesz z nią rozmawiać o rozwodzie?
Sama nie zauważyła, że zaczęła określać swoją kuzynkę mianem niej, zamiast imieniem. Sprawiało to chyba, że podchodziła do tego mniej emocjonalnie, jak do obcej osoby, nie dopuszczając do siebie wyrzutów sumienia. Te przyćmione przez jej szczęście, póki co schowały się w cień.
- Boję się, że wyjdzie z tego trzecia wojna światowa. Mój prawnik doradza mi bym zrobił to jak najszybciej, ale jestem przerażony.
- Lepiej żebyś jej powiedział, niż gdyby miała nas przyłapać. Nie naciskam na ciebie, wierzę że wiesz co robisz.
Podświadomie wiedział, że za tymi z pozoru beztroskimi słowami krył się żal. Mike mu to uświadomił na imprezie, a on wciąż i tak zachowywał się jak tchórz. Bał się jej reakcji. Był kompletnie przerażony i spanikowany. Podejrzewał, że stado rozwścieczonych byków z milionem wściekłych szerszeni by nie pokonało furii, która ją opęta. Nie mówiąc o zniszczeniach. Przełknął głośno ślinę i pocałował ją w czoło, uparcie milcząc. Gdy wygrzebała się z pościeli i wstała z łóżka, podążył niechętnie jej śladami. Ruszył na taras, gdzie ostatnie promienie słońca połaskotały go po policzkach. Za dwa dni zaczynał się listopad. Kto by pomyślał w ile niespodzianek zaowocuje październik.
Powrót Alex sprawił, że sytuacja w domu stała się dziwnie sztuczna i napięta. Po uzgodnieniu wszystkich szczegółów, Evelyn spakowała swoje rzeczy w kilka większych kartonów i za dwa dni miała otrzymać klucze od mieszkania. Mimo protestów kuzynki, aby ta się nie wygłupiała, Eve tłumacząc się swobodą, zdołała ją przekonać. I może wszystko byłoby dobrze, gdyby nie tych kilka czułych spojrzeń, kilka niewinnych uśmiechów, czy przypadkowych dotknięć, które Alex zauważyła. Starała się nie dopuszczać do siebie, że może być coś na rzeczy, ale wyobraźnia wciąż podsycała jej zazdrość, tworząc wizje w jej głowie.
Siedziała właśnie przy stole z Chesterem, gdy do kuchni wpadła jej kuzynka.
- Dzień dobry wszystkim. - rzuciła wesoło i zabrała Chesterowi z talerza kromkę chleba z pomidorem, uśmiechając się szeroko. Ten posłał jej oburzone spojrzenie i roześmiał głośno. - Potrzebuję kawy, chcecie?
- Ja podziękuję. - mruknęła Alex, wskazując na swoją szklankę soku pomarańczowego. Nie odrywała czujnego spojrzenia od jej ruchów. Zmierzyła ją uważnym spojrzeniem, chwilę dłużej zatrzymując się na długich, szczupłych nogach, które się świetnie prezentowały w krótkich jeansowych spodenkach. Poczuła się jakby dopiero zauważyła w niej kobietę. Piękną kobietę, za którą oglądali się mężczyźni. Czy jej mąż również?
- Mi możesz zrobić.
Przeniosła spojrzenie na Chestera, który wygodnie oparty o krzesło, wpatrywał się z lekkim uśmiechem w Evelyn. Jego zęby delikatnie skubały dolną wargę, gdy z uwagą patrzył jak idealnie odmierza kawę. Oparła się pośladkami o blat, wcześniej wyciągając dwa kubki, jego ulubiony czarny, z abstrakcyjnymi czerwonymi wzorami i jeden dla siebie. Alex obserwowała jak luźno rozmawiają o nagranej ostatnio piosence jakiegoś zespołu, o którym nie miała bladego pojęcia. Gdy kawa się zaparzyła, sprawnie ją posłodziła i postawiła naczynie przed Chesterem, opierając się lekko na jego ramieniu. Niewinny dotyk, lecz ją jakby w sekundzie oblał zimny pot. Jak to możliwe, że Evelyn doskonale wie w którym kubku jej mąż pije kawę, skąd wie ile jej odmierzyć i ile posłodzić, by mu smakowała. Nawet mieszkając pod jednym dachem, nie jesteś w stanie opanować wszystkich zwyczajów i przyzwyczajeń kogoś obcego, szczególnie jeśli jest to czyjś mąż, na przykład mąż twojej kuzynki. Zjedzone wcześniej śniadanie niebezpiecznie podniosło się w jej żołądku w stronę przełyku. Drżącą ręką sięgnęła po szklankę, chcąc pozbyć się guli w gardle, lecz ta wypadła jej z dłoni, z hukiem lądując na podłodze. Rozbiła się na małe kawałeczki, tak jak jej serce. Nie była pewna czy coś jest między nimi, czy dopiero się rodzi; czy jej kuzynka podkochuje się w jej mężu, czy i on coś do niej czuje. Setki pytań, żadnej odpowiedzi.
- Alex? Wszystko w porządku? - z zadumy wyrwał ją głos Chestera, który ze zmarszczonymi brwiami przyglądał się jej twarzy. Nawet nie zauważyła, że Evelyn zdążyła pozbierać szkło i właśnie ścierała rozlany sok.
- Tak. - wychrypiała, lekko drżącym głosem. - Po prostu źle się poczułam. Może zróbmy sobie kilka dni odpoczynku i pojedźmy gdzieś na wakacje. Tylko we dwoje, tak jak kiedyś.
Z satysfakcją zauważyła jak kuzynka się napięła, oczekując jego odpowiedzi.
- Wiesz, że nie mogę. Mamy próby z chłopakami i niedługo musimy wyjechać do Kanady w celach promocyjnych. To niezbyt dogodny moment.
Zagryzła policzek od wewnątrz, nie chcąc by z jej ust wydostało się o kilka słów za dużo. Próbowała dostrzec w jego oczach cień uczucia, które przecież kiedyś tam było, a przynajmniej tak jej się wydawało. Zamiast tego dostrzegła znudzenie, jakby rozmawiał z małym, rozkapryszonym dzieckiem. Czy tym właśnie się dla niego stała? Ciężarem?


_________
Ok, jestem. Cieszycie się?  :P Obiecałam pod te święta nowy rozdział, więc proszę. Myślę, że to było najgorsze dla mnie do napisania, przed nami teraz będzie trochę zmian i mam nadzieję, że nowy rozdział uda mi się opublikować trochę szybciej. Postaram się też nadrobić zaległości u Was, za co bardzo przepraszam. Dajcie mi proszę znać, czy po tak długiej przerwie, choć trochę sobie poradziłam z tym rozdziałem :)
Pozdrawiam cieplutko!

poniedziałek, 1 grudnia 2014

Notka informacyjna.

Tak, wiem. Jestem zła, straszna i okropna. Ani słowem się nie odzywam od października i przestałam komentować Wasze blogi. Czy brak zapału i potrzeba odpoczynku od sfery blogowej to wystarczające wyjaśnienie? Nie bijcie. Chociaż w sumie nie, pozwalam Wam nakopać sobie do tyłka. Staram się coś sklecić, ale mam straszne opory przed tym. Przed nami w tej historii taki moment przejścia, że tak to ujmę i pomysły mam, ale nie potrafię się zabrać za to, żeby wziąć długopis w dłoń. Wciąż wynajduję zamiast tego inne zajęcia. Postaram się zrobić Wam prezent, może na Mikołajki, albo na Święta, ale... no nie obiecuję. Pozdrawiam Was gorąco, w ten chłodny wieczór i zaglądajcie. Nie zostawię tak tego, obiecuję.
VampireSoul.

piątek, 17 października 2014

Chapter twenty.

Wpatrywał się pustym spojrzeniem w ścianę przed sobą. Przejechał językiem po pękniętej wardze i skrzywił się, czując pieczenie. Ponownie przyłożył wilgotną chusteczkę do rany. Siedzieli na komisariacie. Na twardym krzesełku, wykonanym z niebieskiego plastiku siedziała Evelyn. Rzucił jej ukradkowe spojrzenie. Wpatrywała się w swoje drżące dłonie i przygryzała lekko wargi. Dzięki bogu już się uspokoiła. Głowa mu pękała od zderzenia z chodnikiem i gdy kobieta wpadła w histerię, niezbyt delikatnie kazał jej się przymknąć. Dobrze, że przynajmniej tego sukinsyna zabrali do innego pomieszczenia, bo by nie wytrzymał i znów się na niego rzucił. Gdyby nie krzyki Evelyn, które ściągnęły patrol policji, skończyłoby się to o wiele gorzej. Zatłukłby go, a myśl ta wciąż brzmiała kusząco. Biorąc pod uwagę to, że on miał tylko pękniętą wargę, która zaczynała puchnąć i stłuczoną głowę, tamten nie wyszedł z tego tak dobrze. Zaskoczenie jakie go ogarnęło po pierwszym celnym uderzeniu w nos, dało Chesterowi kilki sekund przewagi, a to w zupełności wystarczyło. Mimo iż nigdy nie był duży, to obracanie się w pewnym towarzystwie w młodości, zmusiło go do tego, by nauczył się bić. Ale jeszcze nigdy nie było w nim takiej wściekłości i chęci mordu. A to wszystko przez to, że ten gnój obraził jego kobietę. I nagle jak uderzenie obuchem, dotarły do niego fakty. Zdał sobie sprawę, że mu na niej zależy. Nie na seksie, odskoczni czy dobrej zabawie, ale właśnie na niej i na jej obecności w jego życiu. W jego sercu. Poderwał się gwałtownie z krzesełka, ignorując zarówno ból głowy jak i czujne spojrzenie policjanta. Zerknęła na niego zaczerwienionymi, spuchniętymi oczami z lękiem malującym się na jej twarzy. Klęknął przed nią i złapał ją za dłonie. Nachylił głowę, całując jej palce i spojrzał na nią uważnie.
- Wszystko ok? - wyszeptał.
- Przepraszam. - załkała cicho. Pokręcił głową, ocierając samotną łzę z jej policzka.
- Pytam czy wszystko ok?
- Boję się. - pisnęła i widział to przerażenie w jej oczach.
- Wiesz, że nie pozwolę mu cię skrzywdzić. Możemy go powstrzymać, wystarczy że złożysz doniesienie.
- Po takim czasie? Nie wygram z nim...
- Nie możesz pozwolić by to on wygrał z tobą, Eve.
- Nie chcę z nim walczyć, nie chcę go widzieć, chcę by zniknął raz na zawsze z mojego życia. - rozpłakała się, a on szybkim ruchem, mocno ją do siebie przytulił. Schował nos w jej włosach i pozwolił jej wypłakać cały żal i smutek.
- Nie pozwolę cię skrzywdzić skarbie, zbyt wiele dla mnie znaczysz. Ja...
- Pan Chester Bennington? - jego wypowiedz przerwał męski głos.
Podniósł głowę, patrząc na starszego policjanta. Przypominał mu ojca. Pełny profesjonalizm i oddanie służbie. Podniósł się z kolan, wciąż obejmując kobietę jedną ręką.
- Tak.
- Proszę pójść za mną.
Skinął głową i składając pocałunek na jej czole, ruszył za mężczyzną. Zamknął za sobą drzwi i obserwował jak mężczyzna siada za biurkiem. Wskazał mu dłonią krzesło na przeciwko, które niechętnie zajął.
- Panie Bennington. Otóż pan Wilson nie złożył skargi. Nie stawiamy więc panu żadnych zarzutów. Jednakże musi pan wpłacić kaucję w wysokości tysiąca dolarów za zakłócanie porządku. Takiej samej karze został poddany pan Wilson. Chyba, że mam pan coś do dodania, lub chce pan złożyć zeznania.
Przymknął na kilka sekund powieki, ignorując otępiający ból w czaszce. Zacisnął wargi i wziął głęboki wdech przez nos.
- Nie. - warknął. - Nie chcę.
Skoro ona nie chciała, to on sam wiele nie zdziała. Przynajmniej nie drogą sądową.

~*~
Evelyn leżała na kanapie, opierając policzek o jego kolana. Wpatrywała się beznamiętnie w talk-show lecący w telewizji. Była cicha i przygaszona. Doskonale ją rozumiał, lecz wciąż zastanawiał się jak może poprawić jej humor. Musnął palcem wskazującym jej nos i poczuł jak się wzdrygnęła, wyrwana z zadumy. Obróciła się na plecy i spojrzała na niego smutno.
- Jak się czujesz? - spytał miękko, głaszcząc jej policzek. Jej blada twarz wyjątkowo mocno kontrastowała z ciemnymi włosami.
- Jestem troszkę przytłoczona. Jakby otworzyły się drzwi ze wszystkimi moimi koszmarami. Próbuję je upchnąć z powrotem, ale zbyt długo były zamknięte i teraz korzystają z wolności.
- A może zamiast je chować lepiej pozwolić im odejść?
- A ty pozwoliłeś odejść wspomnieniom o molestowaniu, czy tylko je schowałeś? Nie pouczaj mnie. - warknęła.
Oderwał dłoń od jej policzka i otworzył szeroko oczy. Widać było, że zarówno zaskoczyła go, jak i zabolała jej reakcja.
- Przepraszam Chester. - załkała cicho, wtulając twarz w materiał bluzy na jego brzuchu. - Jestem beznadziejna. Demony atakują mnie na każdym kroku, nie powinieneś za to obrywać. Przepraszam.
- Jest dobrze skarbie. - mruknął, ponownie wyciągając do niej dłoń. Tym razem jednak wplótł ją we włosy i delikatnie rozplątywał je palcami. Czuł jak powoli się relaksuje, a napięcie opuszcza jej ciało. - Co mogę dla ciebie zrobić?
Pokręciła przecząco głową, wciąż wtulając twarz w jego brzuch. Zapatrzył się w płonący kominek i westchnął cicho.
- Kino i spacer? Zakupy, kolacja? Powiedz tylko na co masz ochotę.
- Chcę tylko byś mnie tulił. - lekko stłumiony głos dotarł do jego uszu.
- Może ci coś zagram lub zaśpiewam?
Ostatnia deska ratunku. Odsunęła się od niego i napotkał jej błyszczące od niewylanych łez oczy, Kiwnęła głową i uśmiechnęła się niepewnie, a on odwzajemnił gest szerokim uśmiechem. Podniósł się lekko, zastępując swoje kolana dwoma poduszkami i pocałował ją w czoło.
- Leż i się nie ruszaj. Zaraz wracam.
Obserwowała go, gdy zniósł z piętra kołdrę, koc i poduszki. Rzucił to wszystko na podłogę koło kominka i zniknął w kuchni.Po kilku minutach wrócił, w jednej ręce trzymając czarną gitarę akustyczną, w drugiej ogromny kubek. Stawiał ostrożnie kroki, pilnując by nic się nie rozlało. Gdy postawił naczynie na małym stoliku, wyciągnął dłoń w jej kierunku.
- Chodź.
Posłusznie podeszła do niego i złapała za rękę. Pociągnął ją na podłogę i posadził na kołdrze. Z poduszek stworzył miękkie oparcie i przykrył jej plecy ciepłym kocem. W dłoń jej wcisnął kubek, z jak się okazało gorącą czekoladą i uśmiechnął się, sięgając za gryf gitary. Przymknęła oczy, delektując się zapachem napoju i pociągnęła mały łyk.
- Więc co byś chciała usłyszeć?
- Może From the inside?
Kiwnął lekko głową i szarpnął za struny. Zaczął śpiewać cichym, spokojnym głosem tworząc coś na kształt ballady. Obserwował uważnie jej twarz, zerkając co chwila na instrument by nie pomylić strun. Kolejnym utworem, który wybrała było Iris, Goo Goo Dolls. Uderzył kilka razy dłonią w drewno i rzucił jej spojrzenie nieznoszące sprzeciwu.
- Koniec smutków. Nie wiem czy słyszałaś kiedyś o LPU, ale to taki nasz fandom. Wydajemy specjalnie dla nich płyty z demówkami, liveami i tak dalej. Kiedyś nagraliśmy, cóż dziwną płytę i zagram ci teraz kawałek z niej, ok?
Kiwnęła niepewnie głową. Dzięki gorącemu napojowi, jej policzki nabrały lekkich rumieńców. Wystukał rytm, a gdy tylko zaczął śpiewać pierwsze wersy, wybuchnęła głośnym śmiechem, na co i on się wyszczerzył, nie przestając śpiewać.
- Serio? Nagraliście piosenkę o meduzie?
- Nie tylko. - puścił jej perskie oko, rozpoczynając kolejną zwrotkę, lekko zniekształconą przez śmiech. Najważniejsze, że śmiała się też ona. Gdy w końcu zagrał ostatni akord, odłożył gitarę i przyciągnął ją do siebie.
- Zawsze powinnaś się śmiać. Nie chcę widzieć twoich łez, chyba że będą szczęśliwe. Dobrze? - mruknął, całując ją w nos.
- Postaram się. Dziękuję Chester. - z cichym westchnieniem wtuliła się w jego szyję.
- Nie dziękuj kochanie. Zrobię tyle ile będę w stanie, byś była szczęśliwa.


______
Nie bijcie. Długo nic nie publikowałam, ale to chyba też dlatego, ze nie do końca przemawia do Was to opowiadanie. Kurcze to wszystko jest zamierzone. Zarówno to, że Chaz wychodzi na seksoholika, zarówno to, że robię z Alex kompletną idiotkę. To wszystko było zaplanowane od początku. Ale teraz nie wiem, czy jest sens by ciągnąć to dalej. Dawno nic nie napisałam. Poza tym rozdziałem, mam napisany tylko jeden i to nie w pełni. I mimo iż mam pomysły, to brak mi chęci i zapału, Liczyłam na Wasze wsparcie, ale tak jak już pisałam chyba oczekujecie od tej historii czegoś innego.
Cóż, przepraszam. Ten rozdział nie należy do udanych, wiem. W dalszym ciągu brak mi czasu na cokolwiek. Wybaczcie.
A jeśli ktoś to wciąż czyta, to proszę niech zostawi po sobie ślad. Nie wiem, czy mam to dalej ciągnąć, czy jest sens.
Pozdrawiam. VampireSoul.

niedziela, 21 września 2014

Chapter nineteen.

- Więc jednak dopiąłeś swego? - rzucił Mike.
Obserwowali z tarasu jak Anna i Evelyn przełamują pierwsze lody.
- Powiedzmy. Jeszcze czeka mnie sprawa rozwodowa.
Przyjaciel spojrzał  na niego zaskoczony.
- Wow. Aż tak poważnie ją traktujesz?
- Nie wiem. - przyznał szczerze, marszcząc brwi.
- A ile sprawa rozwodowa ma w sobie stwierdzenia jutro składam papiery, a ile kiedyś to zrobię?
- Cholera to przesrane, że tak dobrze mnie znasz.
- Chaz jestem twoim przyjacielem. Czasami wydaje mi się, że postawiłbym ciebie ponad swoją rodzinę. To dopiero przesrane. - skrzywił się. 
Chester uśmiechnął się i przyciągnął go do siebie, przytulając.
- Ej spadaj! Mam żonę.
- Cholerny skurczybyk z ciebie, ale dzięki. Za wszystko.
- Wiesz jak bardzo nie lubię Alex i że zawsze uważałem ją za idiotkę. Cieszę się, że pojawiła się Evelyn. W końcu znów jesteś sobą.
- Też mam takie wrażenie. Ale to będzie masakra jak to wyjdzie na jaw.
- A masz zamiar cały czas chować ją w tajemnicy i pieprzyć ukradkowo, by nikt się nie dowiedział?
Spuścił spojrzenie na butelkę piwa, którą trzymał w dłoniach. Po kilku sekundach odezwał się cicho, niepewnie.
- Ona wie jak wygląda sprawa.
- Może i wie, ale myślisz, że będzie jej to odpowiadać?
- Nie wiem.
- Ale ja wiem. Nie będzie. To kobieta, chce być doceniana i zauważana, a nie chowana przed światem. Za miesiąc mamy galę dla Fuse, z kim pójdziesz? Z Alex i będziesz udawał szczęśliwego męża? I każesz jej na to patrzeć? Jeśli coś dla ciebie znaczy, to lepiej się zastanów i coś z tym zrób stary.
- Czy mógłbyś chociaż raz nie mieć racji? To dobijające.
- Czasami mam wrażenie, że urodziłem się by być twoim sumieniem. - przewrócił oczami. - Wracamy do środka? Z tego co widzę Phi Phi zaraz będzie opowiadał kawały, nie zmuszajmy Evelyn by przez to przechodziła. 
Podeszli do kobiet, które rozmawiały o jakiejś książce. Evelyn wyglądała na lekko skrępowaną pod czujnym spojrzeniem Anny. Ta druga przeniosła spojrzenie na Chestera, które w sekundzie stało się chłodne.
- Nie podoba mi się to, że zdradzasz Alex.
- Nie musi ci się to podobać.
- Przymknij się, wiesz jak nie lubię, gdy pyskujesz.
- Tak psze pani. - rzucił ironicznie, za co dostał w tył głowy od Mike'a. - Pantofel. - rzucił w jego stronę, za co dostał raz jeszcze. Zirytowany odsunął się w bok.
- Więc nie podoba mi się to, ale cieszę się, że jesteś szczęśliwy.
Uśmiechnęła się ciepło do dziewczyny.
- To mądra kobieta Chaz. Nie spieprz tego.
Spojrzał na nią zdziwiony, gdy ruszyła z mężem w stronę kuchni i przeniósł wzrok na Eve.
- Co to ma być? Wszyscy mi mówią żebym cię nie skrzywdził. Istnieje jakiś twój fanklub o którym nie wiem, czy nagle wszyscy mnie mają za dupka?
- A może wszyscy wiedzą jak to się skończy? I że to ja będę cierpieć?
- Czemu tak zakładasz? - skrzywił się, patrząc na nią ze zmarszczonymi brwiami.
- A możesz mi obiecać, że tak nie będzie?
- No nie, ale...
- Spokojnie Chester. Liczę na to, że będzie dobrze.
Pokręcił zirytowany głową. 
- Ten dzień staje się dziwny.
Z głośników rozbrzmiało właśnie Stayin alive, roześmiał się głośno i wyciągnął do niej rękę.
- Zatańcz ze mną.
- Serio? - wybuchnęła śmiechem, patrząc jak zaczyna machać rękoma w rytm. Po chwili dołączył do niego Brad, tańcząc w równie szalony sposób lat siedemdziesiątych.

~*~
Szła spokojnym, ciemnym lasem, delektując się ciszą. O dziwo nie bała się, a wręcz przeciwnie. Czuła, że jest bezpieczna. W pewnym momencie poczuła jak coś chodzi po jej ramieniu. Próbowała strącić to ręką, lecz uczucie się nasiliło, stając się natarczywe. Uchyliła powieki, napotykając spojrzenie ciemnych oczu. Muskał palcem jej skórę od barku do łokcia. Podpierał policzek na dłoni i uśmiechał się do niej delikatnie.
- Dzień dobry. - nachylił się, całując ją w usta. Przeciągnęła się i zamruczała leniwie.
- Cześć. Długo nie śpisz?
- Jakąś godzinę. Obserwowanie cię jak śpisz wydaje się o wiele ciekawsze.
- Brzmisz jak prześladowca. - pogłaskała go po policzku.
- Może nim jestem?
- Prędzej bym obstawiała na niewyżytego porywacza.
- Nie podsyłaj mi takich pomysłów. Porwę cię i uczynię moją seksualną niewolnicą.
- Kiedy? - rzuciła z udawaną ekscytacją.
 Roześmiał się i wtulił we wgłębienie jej szyi. 
-Podnoś się. Żeby nie było, że myślę tylko o seksie.
Spojrzała na niego z politowaniem, za co dostała pstryczka w nos.
- Żeby nie było, zabieram cię na spacer i do kina, hm?
Pokiwała głową i niechętnie podniosła się z łóżka. Obserwował z uśmiechem jak zakłada na nagie ciało szlafrok.
- Jak już cię porwę, to zabiorę ci wszystkie ciuchy. Boski widok.
Parsknęła ironicznie.
- I podobno nie myślisz cały czas o seksie, co?
- Teraz myślę o twoim nagim ciele. - oblizał wargi i z jękiem opadł na łóżko. - Ok, teraz myślę o seksie. Spadaj do łazienki. Już.
Zaśmiała się i opuściła pokój.

~*~
Obrócił się przodem do niej i zaczął iść tyłem po chodniku. Gestykulował żywo, opowiadając jej różne anegdoty z tras. Śmiała się wesoło, jednocześnie patrząc z lekką obawą, by na coś lub na kogoś nie wpadł. Gdy dostrzegła znajomą twarz w tłumie, mina jej zrzedła i momentalnie się zatrzymała. W ułamku sekundy, Chester doskoczył do niej, zadając masę pytań. Nic do niej nie docierało. Krew szumiała w uszach i czuła, że traci grunt pod nogami. Zatoczyła się lekko, lądując w ramionach Chestera. Rozglądał się dookoła ze zmarszczonym czołem, próbując zlokalizować źródło jej zachowania. Odwrócił się ponownie do niej, głaszcząc po policzkach. Ugiął lekko kolana, próbując nawiązać z nią kontakt wzrokowy. 
- Znalazł mnie. - wyszeptała nieświadoma, że powiedziała to na głos. Czuła jak w głowie jej się kręci, a do oczu napływały łzy.
- Kto cię znalazł? Eve martwię się. Powiedz mi co jest grane.
- Cześć Evelyn. 
Męski głos z wyraźnym, obcym akcentem rozległ się za jego plecami. Kobieta, o ile to możliwe, zbladła jeszcze bardziej. Odwrócił się powoli w stronę nieznajomego i zmierzył go uważnym spojrzeniem. Był o kilka centymetrów wyższy od niego, z ciemnymi włosami, nonszalancko opadającymi na czoło. Oczy miał koloru intensywnej zieleni i patrzył chłodno na kobietę. Nie wiedział kim był, ale Evelyn się go bała. Objął ją w pasie, przyciągając do siebie. Cała była napięta jak struna. I nagle zrozumiał. Wszystkie elementy układanki wskoczyły na swoje miejsce, z cichym kliknięciem. Facet z obcym akcentem, którego tak paraliżująco się boi? To musiał być jej były chłopak z Irlandii. Poczuł jak rośnie w nim wściekłość. Zgrzytnął zębami napinając szczękę, a dłonie zacisnął w pięści. Typ całkowicie go ignorował, skupiał całą swoją uwagę na niej. Widać było, że napawa się jej lękiem. 
- Alex wie, że pieprzysz się z jej mężem? Zawsze wiedziałem, że jesteś małą dziwką.
Mikrosekunda, nim sens jego słów dotarł do jego mózgu.
Zamach.
Uderzenie.



_____
Jest nowy, szczerze mówiąc Wasze komentarze sprawiły mi ogromną radość i nawet udało mi się naskrobać trochę w zeszycie. Przed Wami rozdział 19, mam nadzieję że się podobał. Komentujcie! 
Pozdrawiam, VampireSoul.

sobota, 13 września 2014

Chapter eighteen.

- Alex? - spytał niepewnie, przełykając z trudem ślinę. - Co się stało?
Zaszlochała głośno i rzuciła mu się w ramiona.
- Tata jest w szpitalu. Coś z sercem. Jadę do niego.
Mimo iż wiadomość nie należała do dobrych, poczuł się jakby ktoś zdjął mu sznur z szyi. Stojąca za nim Eve też się rozluźniła i wypuściła cicho, wstrzymywane powietrze.
- Pojadę z tobą jeśli chcesz, nie powinnaś byś teraz sama.
Odsunęła się od niego i spojrzała błagalnie, załzawionymi oczami.
- Zrobisz to dla mnie?
- Jasne. - pogłaskał ją po policzku. Czuł na sobie baczne spojrzenie Evelyn i nie czuł się z tym dobrze. Był jak w potrzasku. Ale nie mógł jej teraz odepchnąć. Rozumiała to, prawda? Alex wpatrywała się w niego, by po chwili gwałtownie pokręcić głową.
- Nie. - rzuciła stanowczo, wciąż roztrzęsionym głosem. - Masz zobowiązania wobec zespołu. Skoro wciąż dogrywasz wokale to musicie zdążyć na czas.
- Jesteś pewna? To nie problem bym z tobą...
- Jest ok, Chester. - przerwała mu, pociągając delikatnie nosem.
- Dasz radę prowadzić? Może przeczekaj do rana.
- I tak nie zasnę. Dam radę. - przetarła policzki drżącymi palcami, niszcząc swój idealny makijaż i rozmazując tusz. Starł smugę opuszkami, uśmiechając się delikatnie.
- Więc chociaż pozwól, że pomogę Ci z tymi tobołami. Na ile chcesz jechać?
- Mam nadzieję, że nie dłużej niż trzy dni.
Nie skomentował tego, że spakowała się jak na trzy tygodnie. Odsunęła się w końcu od niego i unosząc z determinacją głowę, odwróciła się w stronę drzwi. Otworzyła szeroko oczy, zauważając kuzynkę. Kolejne łzy spłynęły po jej policzkach, gdy wpadła w jej ramiona.
- Wszystko będzie dobrze Alex. - mruknęła, klepiąc ją sztywno po łopatce. - Wujek Ted to silny facet. Ucałuj go ode mnie i dzwoń jak coś będziesz wiedziała, ok?
Skinęła głową i przygryzła wargę, walcząc ze łzami. Zerknęła na Chestera i po chwili oboje opuścili mieszkanie.
Eve wypuściła głośno powietrze z ust i oparła się pośladkami o stolik naprzeciwko drzwi. Ręce zaplotła na piersi i zapatrzyła się w ścianę. Była pewna, że Alex o wszystkim się dowiedziała, a tu taki numer.
Chester wyprowadził z garażu błękitnego Opla Tigrę, należącego do jego żony i przekazał jej kluczyki, pakując walizki do niewielkiego bagażnika. Objął ją niezdarnie ramieniem i pocałował w czoło.
- Jedź ostrożnie i zadzwoń jak tylko dojedziesz do Phoenix.
Przytaknęła, musnęła jego usta i wsiadła do auta. Wyjechała z podjazdu, a po kilku sekundach auto zniknęło za bramą. Wrócił powolnym krokiem do domu i przekroczył próg. Oparł się o drzwi plecami, westchnął pod nosem i spojrzał spod byka na brunetkę. Przechyliła lekko głowę w prawo i uśmiechnęła się lekko.
- Może i jestem najgorszym sukinsynem na ziemi, ale czy do ciebie też właśnie dotarło, że zostaliśmy tu sami - dokładnie zaakcentował ostatnie słowo. - na trzy dni?
Przygryzła wargę, próbując zapanować nad uśmiechem. Oderwał się od drzwi i ruszył w jej stronę, leniwym krokiem.
- A czy równie mocno nakręciła cię myśl, że wracamy tu jak do jaskini lwa i możemy zginąć, tak igrając, mogę zostać pozbawiony klejnotów, a mimo to uszło nam to płazem?
Położył dłonie na jej biodrach i musnął nosem jej policzek. Uchyliła usta, a oddech jej przyspieszył. Poczuła wibrację na udach i zdezorientowana zmarszczyła brwi.Po chwili ciszę przerwał narastający dzwonek jego telefonu. Zaklął pod nosem. Zerknął na wyświetlacz i przyłożył aparat do ucha.
- Spike, lepiej żeby to było ważne. - warknął. Nie odrywał spojrzenia od jej oczu, a wolną dłoń wsunął pod materiał koszulki, uśmiechnął się drwiąco czując jak przeszły ją dreszcze.
- Dzień dobry marudo. Wystarczająco ważnym powodem jest spotkanie z kumplem?
- Nie.
Jej ręce badały kontury jego tatuaży i skupiał całą swoją silną wolę, by się na nią nie rzucić.
- Ej, czuję się urażony.
- Gówno mnie to obchodzi. Przed chwilą Alex wyjechała na trzy dni, a ty właśnie marnujesz kolejną sekundę z tych siedemdziesięciu dwóch godzin, które mogę i mam zamiar spożytkować o wiele ciekawiej, niż na rozmowie z tobą.
Uderzyła go w ramię, na co zachichotał.
- Jasne, po cholerę się przejmować kumplem? Zapamiętam. A tak serio, jak już rozniesiecie dom to wpadnijcie. Ma wpaść Phoenix i Rob, może Brad. Jeszcze nie wiem co z Joe.
- Odezwę się. - mruknął i nie czekając na pożegnanie rozłączył się i rzucił telefon na stolik za nią.
- To na czym skończyliśmy?
- Hmm... Na tym, że jesteś cholernym sukinsynem?
Pogroził jej palcem.
- Nie ładnie, aby panna używała takich słów.
- Pieprz się. - rzuciła rozbawiona.
- Mogę pieprzyć ciebie. - uniósł brew do góry, patrząc na nią zaczepnie.
- Więc na co czekasz? - pchnęła go lekko w pierś.
Nachylił się do niej i mruknął do ucha, przygryzając je lekko.
- Pieprzyć mogę cię na każdym możliwym centymetrze kwadratowym tego domu. Teraz zabiorę cię do sypialni, do łóżka i będę się z tobą kochał. Może być?
Wciągnęła gwałtownie powietrze i kiwnęła głową. Jęknęła cicho, gdy ją pocałował i pozwoliła się poprowadzić na górę. A gdy Chester kopniakiem zamknął za nią drzwi jej sypialni, wyłączyła myślenie. Był tylko on.

~*~
Obejmował ją w pasie, stojąc pod drzwiami Mike'a. Obserwował kątem oka jej obrażoną minę i nie przestawał chichotać.
- Nie mogę uwierzyć, że to zrobiłeś. - warknęła kolejny raz. - Oznaczyłeś mnie jak jakąś cholerną krowę. Jeśli myślisz, że to zniknie nim ona wróci, to się mylisz.
- To wymyślisz jakąś bajeczkę o randce, czy coś.
- I wyjdę na puszczalską, która pozwala sobie zrobić malinkę na pierwszej randce! Dzięki.
Musnął palcem jej szyję w pobliżu czerwonego śladu i rzucił głosem pełnym skruchy.
- Przepraszam. To wszystko dlatego, że jesteś taka seksowna.
- Nie zwalaj winy na mnie!
- Nie zwalam. Próbuję ci uświadomić, że nie panuję nad sobą...
- Chester. - rzuciła ostrzegawczo, lecz ją zignorował.
- ...gdy tak słodko jęczysz mi do ucha...
- Chester! - podniosła głos.
- ...czy wykrzykujesz moje imię.
- Chester, zamknij się do cholery!
Dopiero wtedy zauważył, że w drzwiach stoi Shinoda i zainteresowaniem przysłuchuje się jego słowom.
- Nie wiem czy mam udać, że tego nie słyszałem, czy zakraść się do was w nocy i usłyszeć to na żywo.
Warknęła głośno i tupnęła nogą ze złości.
Mężczyźni spojrzeli na siebie zszokowani.
- Czy ona właśnie tupnęła? - rzucił Chester z niedowierzaniem. Po chwili oboje wybuchnęli śmiechem.
- Nie pozwolę robić z siebie tematu żartów! - fuknęła i odwróciła się na pięcie. Po chwili poczuła silne ręce obejmujące ją w pasie.
- Przepraszam kochanie, jestem idiotą. Mike też, prawda stary?
- Prawda, jestem idiotą. Przepraszam, czasami nam tak głupio odpieprza. Wybaczysz?
Spiorunowała pierw jednego, po chwili drugiego spojrzeniem. Udawali pełnych skruchy, jednak na ich twarzach wciąż błąkał się uśmiech, nad którym nie mogli zapanować. Bali się na siebie spojrzeć, bo skończyło by to się histerycznym śmiechem.
- Jak dzieci. - mruknęła cicho. - Tylko jeśli masz piwo. - rzuciła w stronę Mike'a.
Uśmiechnął się do niej promiennie i otworzył przed nią drzwi.
- Swoją drogą jakiś spory komar musiał przyssać ci się do szyi.
Przewróciła oczami, a Chester uderzył się dłonią w czoło.


________
Błagam Was, zmotywujcie mnie jakoś żebym w końcu zaczęła przelewać resztę pomysłów na kartki i znowu publikowała w miarę często. Powinniście mnie udusić za to, że musicie tyle czekać na nowy rozdział. Mam nadzieję, że ten Wam chociaż przypadł do gustu. Oczywiście liczę na Wasze komentarze.
U mnie dalej życie pędzi jak kolejka górska i przez to ostatnio zaniedbałam Wasze blogi jeśli chodzi o komentarze, przepraszam. Ale czytam cały czas na bieżąco. Postaram się poprawić. Ok?
Pozdrawiam, VampireSoul.

niedziela, 31 sierpnia 2014

Oneshot. Bennoda.

Na wstępie przepraszam, że tak długo nic się nie pojawiało. Mimo iż mam pomysły to nie mam czasu ich spisać, ani nawet przepisać rozdziału. Dodaję dziś Bennodę, która jest kompletnie beznadziejnie żałosna, ale nie chcę byście dłużej czekały, aż coś się tu pojawi. Nowy rozdział nie wiem kiedy. Aktualnie nadrabiam zaległości swojego życia, dzisiaj zmarła moja ciocia i wszystko jest jakieś takie dziwne. Muszę napisać co najmniej dwa rozdziały na przód, żeby opublikować tu rozdział osiemnasty. Uh motywujące komentarze bardzo mile widziane. A teraz cóż, łapcie tego oneshota, który naprawdę nie powinien ujrzeć światła dziennego.



- Pamiętasz ten wieczór, gdy straciłem nadzieję? Nie zdziwię się jeśli jest inaczej, to było w końcu tak dawno temu. Objąłeś mnie i patrząc prosto w oczy, szepnąłeś "Nigdy nie bój się marzyć". Przytuliłeś, klepnąłeś w ramię i kazałeś dać czadu. Nasz pierwszy koncert dla garstki ludzi i my ramię w ramię, obok siebie. Pamiętasz? 
Ja nigdy nie będę umiał wymazać tego dnia z mojej głowy. Mimo, iż jest tak wiele innych wspomnień, które zalegają przed moimi oczami, to właśnie do tego jednego wracam najczęściej. Może dlatego, że byłeś wtedy taki szczęśliwy i spełniony? Blask twoich oczu tamtej nocy, mógłby oświetlić całkiem spore miasteczko. A może dlatego, że tym jednym zdaniem wlałeś w moje serce coś, co już na zawsze mnie zmieniło? 
Przestałem bać się marzyć, lecz nie powiedziałeś mi, że niektóre z tych marzeń mogą nas zniszczyć. Że są na świecie rzeczy, których nie wolno nam chcieć i powinniśmy z nich zrezygnować już na starcie. Dlaczego nie ostrzegłeś mnie przed tym wtedy, a pozwoliłeś ślepo podążać drogą, której przecież wcale nie znałem. Co gorsze, gdy już nie było możliwości by zawrócić, okazało się, że kroczę nią zupełnie sam. A byłem przekonany, że jesteś tam ze mną. Obok mnie. Ale czy byłeś kiedykolwiek? Czy pozwoliłeś mi tylko ślepo wierzyć w iluzję? Przecież nic mi nigdy nie obiecywałeś. Nigdy z twoich ust nie padło żadne słowo, które by potwierdzało moją teorię. Nigdy nie wykonałeś żadnego gestu, który znaczyłby więcej. A ja wciąż, jak nastolatek, zatracałem się w każdym twym spojrzeniu, uśmiechu, dotyku. I nazwij mnie głupcem, ale widziałem w twoich oczach to coś. Widziałem więcej. Dziś myślę, że to tylko wyobraźnia pokazywała mi to, co chciałem zobaczyć. Przecież tak naprawdę nigdy nie byłeś mój. Nie byłem nawet blisko, abyś był. Więc skąd te uczucia we mnie, siedzące tak głęboko? Nie pozwalające normalnie funkcjonować. Jak to banalnie brzmi, że byłeś mi potrzebny do życia jak tlen, prawda? Ale tak było. Nawet, gdy poznawałem te wszystkie kobiety, które przeplotły się przez twoje życie. Nawet wtedy miałem złudną nadzieję, że rozumiesz, że wiesz, że też to do cholery czujesz. Ale tak bardzo się myliłem.
Pamiętasz ten wieczór, gdy wszystko zniszczyłem? Gdy twoje oczy zgasły, patrząc na mnie z niechęcią. Zabłysło wtedy w nich inne uczucie, niż to którego oczekiwałem. Uczucie tak negatywne, że zgubiłem oddech. Pamiętam, jak rozglądałeś się dookoła speszony, czy nikogo nie ma w pobliżu. Następnie mnie odepchnąłeś i bez słowa odszedłeś. Brzmię dzisiaj naprawdę banalnie, ale wtedy moje serce wylądowało gdzieś w okolicach twoich stóp, a ty bez mrugnięcia okiem je zdeptałeś. Pamiętam twoją złość, tą nienawiść w twoim spojrzeniu. Ten grymas obrzydzenia na twarzy. I chyba wolałbym żebyś na mnie nawrzeszczał, a nie zostawił mnie samego. Kompletnie samego. Mam w głowie widok twoich pleców, gdy szybkim, sprężystym krokiem opuszczasz garderobę. Od tamtej pory cię nie widziałem. Wtedy też zrozumiałem, że marzeń trzeba się bać. Ale mój Boże, musiałbym skłamać gdybym powiedział, że nie pamiętam smaku twoich ust. Ich kształtu, faktury. Te kilka sekund, w których zaskoczony odwzajemniłeś mój pocałunek... Wiem, że to będzie ostatnia rzecz o jakiej pomyślę. 
A później... zniknąłeś. Byłem pewien, że gdy opuściłeś w pośpiechu pokój, to potrzebujesz czasu, aby ochłonąć. Nie miałem zamiaru cię poganiać, ani się wtrącać. Może nie bez problemu, ale dałem ci te kilka dni spokoju, byś pomyślał. Ale dni zmieniły się w tygodnie, a te w miesiące. Od ludzi dowiedziałem się, że skupiłeś się na innym projekcie, tłumacząc, że potrzebujesz odpocząć. Nie skontaktowałeś się ze mną ani razu. Bałeś się, że wypomnę ci tą ucieczkę? Bo nie wątpię, że spanikowałeś. Ale nie musiałeś rezygnować z tego co mieliśmy przed sobą jako zespół, przeze mnie. Przecież to ja zawiniłem, nie ty. A później ten telefon. Mimo, iż minęły ponad dwa lata od naszego ostatniego spotkania, to poczułem się jakbyś mi przekręcił nóż w ranie. Tysiące ostrych noży, w tysiącach bolesnych ran na moim ciele. Moja dusza i tak wtedy była już wrakiem, ale nie sądziłem, że jest coś co może mi zadać taki ból. Zaręczyny. Jedno głupie słowo, a wszystkie te rany pokryte ropą, otworzyły się na nowo, by przypomnieć mi o mojej karze, o mojej pokucie za marzenia. Ale najbardziej bolesne było chyba to, że nie dowiedziałem się o tym od ciebie. Nie zasługiwałem nawet na głupią wiadomość? Naprawdę już tak kompletnie nic dla ciebie nie znaczę? Zdążyłem się pogodzić z faktem, że nigdy nie będziesz mój. A może nie? Może tylko to sobie wmówiłem, tak samo jak wcześniej twoje uczucie? Może tak naprawdę jestem wariatem, ze skłonnościami do nadinterpretowania. Może po prostu moja paranoja jest większa, niż mogłoby się wydawać. Może gdybym pozwolił się zamknąć w pokoju bez klamek, to by wytępili z mojej głowy te urojenia, ale tego się już nigdy nie dowiemy. Cóż jedno wiem na pewno. Chcę byś był szczęśliwy. Za tydzień bierzesz ślub i życzę ci jak najlepiej. Zasługujesz na to jak nikt inny. 
Wiesz, jestem tu gdzie to wszystko się zaczęło. Zatęchła piwniczka, która z trudem była w stanie pomieścić naszą szóstkę. Pamiętam dokładnie jak wszedłeś tu po raz pierwszy i pewny siebie pokazałeś na co cię stać. Byłeś tak bezczelny w swoim podejściu do świata, że w pierwszej chwili wziąłem cię za kompletnego dupka. Ale chyba tylko ja wtedy zauważyłem twój strach i niepewność. Nadzieję w twoich oczach, że ci się uda. Że cię docenimy i zaakceptujemy, zupełnie jakbyś bez nas miał utonąć. Jak się okazało wtedy rzeczywiście tak było. Nie wiem czy jesteś właściwie świadomy, że to ty nas wszystkich uratowałeś. Uratowałeś mnie. I myślę, że tak naprawdę pokochałem cię już wtedy. Tego roztrzepanego chłopaka, o dwóch twarzach. Który z podniesioną głową szedł przed siebie, a w środku bał się o każdy swój krok, jakby czekając co złego się stanie. Pamiętam twój nieśmiały uśmiech i wdzięczne spojrzenie spod wachlarza rzęs. Męski, acz delikatny uścisk dłoni. Tak, już wtedy wiedziałem, że zrobię dla ciebie wszystko. 
I dziś też tu jestem. Tu gdzie się wszystko zaczęło, tu też się wszystko skończy. I nie miej mi tego za złe. Jeśli w ogóle cię to obejdzie. Musisz mi wybaczyć, bo ja wiem, że sobie poradzisz. Robisz to cały czas. Lecz ja nie potrafię. Ponad dwa lata temu, w małej garderobie w Kansas, upadła moja wiara. Moja nadzieja. I dziś mogę cię jedynie przeprosić za ten idiotyczny telefon. Nie bierz tego do siebie. A jeśli jakimś cudem odsłuchasz ją do końca, jeśli w ogóle odsłuchasz to chcę byś wiedział, że nie mam żalu, ani niczego nie żałuję. Wiedz, że życzę ci szczęścia i spokoju. Możesz mój balast zrzucić ze swoich barków. Wybacz mi. Kocham cię. 
Niezdarnie nacisnął przycisk zakańczający połączenie i przełykając łzy, odrzucił telefon na kanapę. Przystawił do ust prawie pustą butelkę wódki i pociągnął spory łyk, krzywiąc się i kaszląc, gdy alkohol zapiekł go w gardło. Spojrzał niepewnie na precyzyjnie zapleciony sznur i dotknął go z czułością opuszkami palców. Próbował wstać, zrobić to co powinien. Skończyć ten bezsensowny ciąg dni. Szarpnął się z łóżka, lecz alkohol zamroczył mu umysł. Zatoczył się lekko i opadł na poduszki, zapadając w niespokojny sen.

*

Uchylił powieki, gdy promienie słońca, wpadające przez małe, brudne okienko, połaskotały go w twarz. Skrzywił się, gdy poczuł paraliżujący ból głowy. Usiadł niepewnie i spojrzał na przedmiot swojego wyzwolenia. Zaklął pod nosem na siebie, że nie był w stanie doprowadzić wszystkiego do końca już wczoraj. Nie miał czasu do stracenia. Podniósł się chwiejnie i drżącymi dłońmi, przeplótł sznur przez drewnianą belkę. Podszedł do biurka i spojrzał tęsknie na zdjęcie wiszące na ścianie. Musnął twarz na fotografii i uśmiechnął się lekko nim zrobił pewny krok do przodu. Nie było tu miejsca na niepewność. Był zdecydowany, aby zrobić to co zamierzał. Tak musiało być. Zrobił kolejny krok. Przez ciszę przedarł się huk otwieranych drzwi i spanikowany wrzask.
- Mike! Idioto, gdzie ty jesteś?!
Zacisnął zęby, klnąc w myślach, że nie zrobił tego wczoraj. Kolejne dwa pewne kroki przed siebie. Łomot na schodach i już tu był. Słyszał za plecami jego głośny oddech, przeplatany urywanym szlochem.
- Mike!
Spuścił wzrok na swoje buty i pokręcił smutno głową. Jak miałby teraz na niego spojrzeć?
- Odejdź Chester, pozwól mi to zrobić.
Sam był zaskoczony tym, jak spokojny i opanowany był jego głos. Jakby całkowicie pogodził się ze swoim losem, ale czy właśnie tak nie było? Czy nie walczył ze sobą od dwóch lat, by podjąć taką właśnie decyzję? Z czystym sumieniem jako wyzwolenie, a nie ucieczkę.
- Nie do cholery! Co ty sobie wyobrażasz?!
Poczuł mocne szarpnięcie za ramię i stanął z nim twarzą w twarz. Spojrzał na niego czule i uśmiechnął się uspokajająco. Tak, był całkowicie pogodzony z przeszłością i teraźniejszością. Przyszłości nie obejmowały jego plany.
- Tak będzie lepiej, przecież wiesz.
- Dla kogo niby? - wciąż krzyczał, patrząc na niego rozbieganym wzrokiem. Dłonie mu drżały, gdy zdenerwowany żywo gestykulował. 
- Dla ciebie Chazy. Dla mnie. - rzucił, patrząc niepewnie na jego łzy. - Wszystko zepsułeś. - smutno zachichotał. - To było pożegnanie. Nie chciałem byś tu był, więc proszę cię wyjdź. Proszę. - dodał miękko.
- Nie będzie żadnych pożegnań. - ryknął, popychając go w pierś. - Żadnych pożegnań, rozumiesz? Nigdy! - kolejne pchnięcie. 
Natrafił plecami na ścianę. Szubienica lekko falowała po jego lewej stronie, jakby go zachęcała, by się nie rozmyślał, by zrobił to jak najszybciej. Przeniósł smutne spojrzenie na spanikowanego mężczyznę.
- Tak musi być. Nie rozumiesz? Nie wyobrażam sobie żyć dłużej bez ciebie, bez twojej obecności w moim życiu. Wiem jak wielkie czujesz do mnie obrzydzenie, stąd też rozumiem, że już nigdy nic nie będzie takie jak dawniej. Usuwając się w cień, pozwolę tobie żyć tak jak tego chcesz, bez mojego widma nad swoją głową, bez nienawiści, za moje uczucia. Ale musisz też zrozumieć, że tym samym pomogę sobie. Wyzwolę się od tego co mnie zjada żywcem, co pochłania codziennie moją duszę. Jestem jak Prometeusz, tylko że mi nie odrasta wątroba, którą mógłby codziennie zjadać sęp. We mnie dzień w dzień od nowa wzrasta nadzieja i miłość, po to by przypomnieć sobie, że nie mają prawa istnieć i giną w popiele bólu i rozczarowania. Wiesz jak to jest być rozczarowanym sobą każdego dnia? Jak to jest, gdy patrząc w lustro, nie potrafisz spojrzeć sobie w oczy? Nie tylko ty czujesz do mnie obrzydzenie Chaz. Ja sam mam siebie dość. To dla mnie nadzieja, że w końcu się tego pozbędę. Tego uczucia, które wypala mi dziurę w piersi i codziennie przypomina jak wiele straciłem. Przypomina mi, że straciłem ciebie. Tak musi być, zrozum. To koniec.
- Zamknij się! Zamknij się do cholery! To ty nie rozumiesz! Przez te wszystkie lata próbowałem sobie wmówić, że nic między nami nie ma. Że to nie ma prawa istnieć. Bo jak to możliwe, żebyś ty pokochał mnie? Nie dopuszczałem do siebie świadomości, że na ciebie zasługuję. I chyba dlatego wtedy odszedłem, aby uniknąć zranienia, gdy uświadomisz sobie, że nic dla ciebie nie znaczę, że popełniłeś błąd. Potwierdziłeś moje obawy, gdy nie odezwałeś się do mnie po tym wszystkim ani słowem. Stwierdziłem, że chcesz zapomnieć, że zdałeś sobie sprawę, że jestem nic nieznaczącym nieudacznikiem, który potrafi się taplać tylko w swoich problemach i autodestrukcji.  Nie nienawidzę cię Mike, nie czuję do ciebie obrzydzenia. Żywię te uczucia tylko wobec siebie. A teraz? Ty chcesz mnie zostawić? Chcesz odebrać sobie życie, które jest dla mnie cenniejsze niż moje własne. Do cholery, jak to się stało? Gdzie popełniłem błąd? To nie ty błądziłeś, Mike. To ja zaplątałem się w kłamstwie, że istnieje coś poza tobą. Nie chciałem uwierzyć, że szczęście może spotkać też mnie. Że ty jesteś moim szczęściem, które los mi ofiarował, a ja bez obaw mogę wziąć cię w swoje ramiona, bez strachu, że znikniesz. Ale to ja zniknąłem. Stchórzyłem, skazując nas na cierpienie, bo bałem się ryzyka. Bałem się tego bólu, który sprawiłem tobie. Jak bardzo musisz mnie teraz nienawidzić, za to jakim egoistą byłem. Ale nie potrafię dłużej okłamywać ani siebie, ani całego świata. Kocham cię idioto. I nawet nie próbuj zostawiać mnie w tym samego. Proszę, nie zostawiaj mnie.
Zaskoczony, otworzył szerzej oczy. Przez sekundę błyszczała w nich nadzieja, która po chwili zgasła. Pokręcił powoli głową.
- Nieprawda. Nie kochasz mnie Chester. Chcesz tylko bym odpuścił. Ale to ty musisz odpuścić. Nie bierz sobie mojej decyzji na barki. Nie katuj swojego sumienia. Bierzesz ślub, ciesz się swoim szczęściem.
Zirytowany warknął głośno i przyparł bruneta do ściany, patrząc mu prosto w oczy.
- Nie biorę ślubu. Może początkowo takie były plany, ale nie potrafiłbym być z kimś kogo nie kocham. Kocham kogoś komu pozwoliłem raz odejść, ale nie popełnię tego błędu drugi raz. Jasne?
Gdy mężczyzna chciał zaprzeczyć, wpił się w jego wargi, przelewając całą swoją miłość i tęsknotę w ten pocałunek. Słodycz ust, mieszała się ze słonym smakiem ich łez. Oderwał się od niego zdyszany, opierając swoje czoło o jego. 
- Kocham cię Mike i przysięgam, że już nigdy więcej nie stchórzę. - musnął ponownie jego usta. Czule, delikatnie. - Ale musisz pamiętać o jednym. Nigdy nie bój się marzyć.