niedziela, 25 maja 2014

Chapter two.

   Mył zęby, gdy stanęła w progu łazienki, w zwiewnej koszuli nocnej. Miała seksowne, zgrabne ciało, ale nawet to nie potrafiło już zaślepić mu oczu, jej głupota była odpychająca. Niestety. Rzucił jej pytające spojrzenie, obserwując jak powoli rozczesuje swoje długie włosy.
- Jak mówiłam, jutro przylatuje Evelyn z Europy. Nie pamiętam dokładnie skąd. Anglia albo Irlandia. Studiowała tam i została na kilka lat, a teraz chce wrócić do Stanów, ale nie bardzo ma się gdzie zaczepić, więc zaproponowałam jej pokój.
Opłukał usta i odwrócił się w jej stronę, ocierając twarz puchatym, żółtym ręcznikiem.
- Dzięki, że mnie poinformowałaś. Zdziwiłbym się zastając w swoim domu obcą pannę.
- Nie bądź wredny. Wyleciało mi wcześniej z głowy.
- Zapomniałem jak strasznie jesteś zabiegana między jednym, a drugim sklepem. - rzucił z sarkazmem.
- Dlaczego taki jesteś? - znów ten płaczliwy głos. Przymknął oczy i odetchnął ciężko.
- Przepraszam. - rzucił przez zaciśnięte zęby. Nie brzmiało to szczerze, bardziej jak paskudne przekleństwo, ale jej wystarczyło. Najważniejsze, że miała nad nim przewagę.
- Ja mam jutro kurs, więc odbierzesz ją z LAX, ok?
- Przecież ja nie mam pojęcia jak ona wygląda. Poza tym nawet nie spytałaś czy mam jakieś plany!
- A masz?
- Jeszcze nie wiem. - warknął.
- Oj Chester, to ci zajmie pół godziny, zresztą ona wie jak ty wyglądasz. Wysłałam jej twoje zdjęcie.
- I myślisz, że mogę sobie tak po prostu wejść na lotnisko, nie wzbudzając przy tym zainteresowania?
- Nie przesadzaj. Nie jesteście znowu, aż tak sławni.
Zamknął oczy i policzył do dziesięciu. Po chwili zrobił to raz jeszcze. Ta kobieta doprowadzała go do furii.
- Ok, odbiorę ją. - rzucił sucho przez ramię, wymijając ją w progu.
- Ląduje o trzynastej. Dzięki Misiaczku.
Ułożył się na swojej stronie łóżka, plecami do niej i zapatrzył w szumiące za oknem palmy. Miał przesrane.

~*~
Uderzył otwartą dłonią w kierownicę i zaklął głośno. Pieprzone korki. Był już spóźniony dobre dwadzieścia minut, a jeśli ta cała... Cholera, nawet nie pamięta jej imienia. Brawo Chester. W każdym bądź razie, jeśli ona chociaż w małym stopniu przypomina jego żonę to przekłuje sobie bębenki. Słowo skauta. Inaczej zamkną go za morderstwo. Zajechał z piskiem opon przed lotnisko i odczytał informację, że może tu stać tylko dziesięć minut. Ok, powinno starczyć. Poprawił ciemne okulary i naciągnął daszek czapki bardziej na czoło. Co za beznadziejne położenie. On nie wie o niej nic, co najważniejsze nie wie jak ona wygląda. Ona zaś widziała tylko jakieś jego zdjęcie, a ten idiotyczny kamuflaż tylko utrudni jej zadanie. Oparł się o bok swojego granatowego BMW X6, schował ręce do kieszeni skórzanej kurtki i obserwował ludzi. Może byłoby łatwiej gdyby wiedział skąd przylatuje. Ale Alex nie odróżnia państw w Europie, więc rożnie dobrze Anglia, czy Irlandia mogła się okazać Grecją czy Czechami. Zaklął raz jeszcze. Zauważył wysoką blondynkę na olbrzymich obcasach i w krótkiej żółtej sukience, ciągnęła za sobą cholernie różową torbę na kółkach. Skrzywił się mimowolnie, ale ruszył w jej stronę, gdy wyrósł przed nią jakiś latynos. Dzięki bogu. Ale gdzie w takim razie jest ona? Kilka minut później, gdy zdenerwowany tupał stopą o szary chodnik, pojawiła się przed nim młoda kobieta. Wziął ją od razu za fankę. Kruczoczarne włosy związane w wysokiego koka, lekko przetarte jeansy i koszulka Stone Temple Pilots. Uśmiechnął się pod nosem i zaczął szukać w kieszeniach czegoś do pisania, gdy się odezwała.
- To ty jesteś Chester, prawda? Alex wspominała o BMW i skórzanej kurtce. Jestem Evelyn.
Szczęka mu opadła, jednak szybko się zreflektował i podał jej dłoń.
- Mam nadzieję, że nie czekasz długo. Musiałam się napić kawy. - kiwnęła głową na kubek Starbucksa, który trzymała w lewej dłoni.
- Jasne, nie ma problemu i tak się chwilę spóźniłem. Jedziemy? Zaraz wlepią mi mandat.
Kiwnęła głową i przekazała mu swoją walizkę, którą zapakował do bagażnika.Zajął miejsce za kierownicą i odpalił silnik.
- Klimatyzacja! Zapomniałam już jak meczące jest powietrze w Kalifornii.
- Rzeczywiście. Sam jak wracam z Europy to nie mogę się przestawić.
- Podróżujesz?
Spojrzał na nią zdziwiony, upewnił się czy wzór na jej koszulce jest tam naprawdę, czy ma omamy i uśmiechnął się lekko. Ona nie miała pojęcia kim on jest. Twoje ego cię przerosło, Chaz.
- Tak, praca tego ode mnie wymaga. Latam praktycznie po całym świecie.
- Ja kocham podróże, stąd też znalazłam się w Irlandii.
- Tak, ten kraj jest specyficzny.
- Bardzo! O! Uwielbiam ten kawałek, mogę dać głośniej? - wskazała palcem na grające do tej pory cicho radio. Skinął głową i o mało co nie wybuchnął śmiechem, gdy usłyszał In the end. Zatrzymał się na światłach i obrócił lekko w jej stronę.
- Więc lubisz Linkin Park?
- Znasz ich? Nie sądziłam, że moja kuzynka lubi taką muzykę.
- Bo nie lubi, ale widzę, że ty tak.
- Bardzo. Nie ma nic lepszego niż delikatny wokal z jednocześnie mocnym wrzaskiem, genialny rap ze świetną otoczką muzyczną i odrobiną elektroniki. No sam powiedz.
Wyszczerzył się do niej i wyciągnął dłoń w jej kierunku.
- Chester Bennington. Wokalista Linkin Park. Cieszę się, że lubisz naszą muzykę.
Spojrzała na niego jak na wariata.
- Wkręcasz mnie.
Pokręcił rozbawiony głową.
- Chcesz powiedzieć, że moja tępa kuzynka... - złapała się dłonią za usta, lecz on tylko parsknął śmiechem, więc na jej wargach też zagościł uśmiech. - Chcesz powiedzieć, że jesteś jej mężem? Człowieku, trzeźwy byłeś?!
Rzucił jej rozbawione spojrzenie.
- Znaczy się ok, jest piękna i w ogóle. Chociaż nie. Jest tylko piękna, ale znając twoje teksty, te emocje... Przecież nie jesteś taki płytki. Nie rozumiem.
- Zdradzę ci coś w tajemnicy. Tylko pamiętaj, nie możesz tego nikomu powiedzieć, bo czeka cię śmierć w męczarniach. - uśmiechnął się wrednie. - Ok? - skinęła głową. Mężczyzna zniżył ton do szeptu. - Ja sam tego nie rozumiem. - puścił jej perskie oko.
Opadła z głuchym hukiem na skórzane obicie fotela i wypuściła głośno powietrze.
- Wow, czekaj bo tego nie ogarniam.
- Nie ty jedna. Jesteśmy na miejscu.
Zaparkował przed jasnym budynkiem i zgasił silnik. Wypakował jej torbę i gestem dłoni zaprosił by wchodziła do domu.


______
Jeśli mi się uda postaram się dodawać nowe rozdziały w każdą niedzielę. Komentujcie ;)

niedziela, 18 maja 2014

Chapter one.

   Mężczyzna siedział na beżowej kanapie w salonie. Stopy w ciężkich, skórzanych butach trzymał z czystą premedytacją na małym, szklanym stoliku. W prawej dłoni miał pilota od plazmy, wiszącej na seledynowej ścianie naprzeciw niego, w której ze znudzoną miną zmieniał kanały. Wiadomości, komedia, reality show, wiadomości... Odchylił głowę do tyłu, mrucząc przekleństwa pod nosem. Nic, co by go chociaż odrobinę zainteresowało. Wybrał numer sto czterdzieści sześć i włączył stację muzyczną. Nine Inch Nails Only. Uśmiechnął się zadowolony. Tak, Renzor to dobry wybór. Nucił cicho tekst, wolną ręką wystukując rytm na oparciu. Skrzywił się, gdy przez muzykę przedarł się dźwięk jego telefonu. Wygrzebał go spod sterty kolorowych poduszek i niechętnie odebrał.
- Chester? - przewrócił oczami. Kto inny miałby odebrać?
- No? - głos miał tak znudzony, że przez chwilę po drugiej stronie zapanowała cisza. Rozmówca jednak szybko się zreflektował.
- Chester słuchaj, będę w domu z Suze i Emily za jakieś pół godziny. 
Jęknął w duchu, widząc oczami wyobraźni swoją żonę z rozchichotanymi idiotkami przy boku. Jedyne co je interesowało to zakupy, moda i jakieś pieprzone lakiery do paznokci czy inne gówna, o których nie miał pojęcia.
- No i ? - mruknął, pogłaśniając trochę Right now Korna, który właśnie się zaczynał. Szczerze mówiąc, to nie za bardzo skupiał się na jej słowach.
- Będziesz w domu?
- A co to ma do rzeczy?
- Wiesz, trochę trudno jest rozmawiać, gdy puszczasz tą swoją muzykę tak głośno, że druga strona miasta słyszy. Tak samo jak teraz.
- Wiesz, że mnie to gówno obchodzi, prawda?
- Nie odzywaj się tak do mnie! - zacisnął zęby, słysząc ten płaczliwy ton.
- Jasne. - przewrócił oczami. - Dobra powiedzmy, że mnie nie będzie. Mamy próbę. - skłamał, wymyślając na szybko wymówkę. - Wrócę pewnie wieczorem.
- Dobrze Misiaczku. Pa!
Rozłączył się i odrzucił telefon z obrzydzeniem na drugi koniec sofy. Dostała to czego chciała. Po raz kolejny. Co on tu właściwie robił? Z tą kobietą? Jakim cudem był mężem kogoś takiego jak ona? Naprawdę miłość potrafi nas oślepić do tego stopnia, że nie dostrzegamy wad drugiego człowieka, aż nagle jest za późno i okazuje się, że na własne życzenie ugrzęźliśmy w pułapce? Zdajemy sobie sprawę, że zostaliśmy zapędzeni w kozi róg, a w głowie echem odbija się pustka, bez żadnego pomysłu na ucieczkę. Niechętnie podniósł się, opuszczając stopy na puszysty, kremowy dywan i uśmiechnął się wrednie, widząc resztki błota, które odpadły z jego glanów. Przynajmniej ominie go jej lament na ten temat. Wyłączył telewizor i kierując się w stronę drzwi wyjściowych, wykręcił numer do przyjaciela.
- Co jest stary? - głos Mike rozległ się w słuchawce.
- Gramy coś dzisiaj?
- Znowu Alex przychodzi ze swoimi przyjaciółeczkami? - parsknął śmiechem.
- Cieszy mnie twoje współczucie. - mruknął z przekąsem.
- Wiesz, po prostu nie ogarniam tego, że ewakuujesz się z własnego domu, jak intruz.
- Gramy dziś, czy nie? - rzucił zirytowany. Po drugiej stronie rozległo się głośne westchnienie.
- Dzisiaj odpada, ale wpadnij na obiad jak masz ochotę. Anna zaprasza.
- Dzięki, ale innym razem.
- To co będziesz robił? 
- Pokręcę się po mieście, może wpadnę do Joe obgadać koncept nowego klipu.
- Jak wolisz, jak coś to dzwoń.
- Jasne, na razie.
Zamknął za sobą drzwi i narzucił na plecy skórzaną kurtkę. Jak na październik było jeszcze ciepło, ale chłodny wiatr był zdradliwy. Postawił kołnierz, chroniąc kark przed podmuchami i ruszył przed siebie. Mijał mnóstwo osób po drodze. Starych i młodych; różnej płci i koloru skóry. Tych noszących się bogato, jak i bezdomnych, którzy żebrali o każdego centa. Wrzucił kilka dolarów, które znalazł w kieszeni, do futerału leżącego przed starszym mężczyzną, który grał kawałek Boba Marleya. Podziękował mu skinieniem głowy, nie przestając śpiewać. Szedł dalej przed siebie, przyglądając się mijanym budynkom. Każdy z nich posiadał własną historię. Najbardziej lubił te, nadgryzione przez ząb czasu kamienice. Zdobione w ten specyficzny sposób, gdzie każda pojedyncza cegła, każda jedna drzazga w desce, zdawała się przeżyć o wiele więcej niż on. Czuł wtedy, że jego problemy stają się nieistotne, na tle tych wszystkich lat. Przeszedł przez jezdnię, ignorując trąbiącą na niego taksówkę i podszedł do jednej z takich budowli. Przyłożył dłonie do zimnej, brudnej ściany. Przymknął oczy. Musiał wyglądać teraz jak wariat, lecz nie zważał na to. Czuł się przytłoczony, a jednocześnie cholernie pusty w środku. Udawanie, że wszystko gra sprawiało, że prawie cały czas miał na twarzy maskę. W środku zgorzknienie zalewało mu serce i stawał się skorupą , wrażliwą na każdy cios. Potrzebował impulsu. Promyka światła, który przedrze się przez jego mrok, rozjaśniając drogę powrotną. Drogę do tego jak być szczęśliwym. Przecież to nie mogło być takie trudne, prawda? Błądził po omacku, szukając tego impulsu, lecz to czego najbardziej pragniemy, najtrudniej znaleźć. Pokręcił się jeszcze trochę po ulicach i skierował swoje kroki w stronę domu. Już pod drzwiami słyszał ten idiotyczny chichot. Odliczył do dziesięciu i przybrał na twarz, tak wyćwiczony do perfekcji uśmiech. Głęboki wdech i wszedł do mieszkania. Alex siedziała ze swoimi koleżankami w salonie, ekscytując się jakimś durnym programem o modzie. W krótkiej sukience wyglądała jak cheerleaderka, on natomiast na pewno nie był przewodniczącym szkolnej drużyny futbolowej. Jak przez tyle lat nie potrafił dostrzec, że należą do zupełnie dwóch różnych światów. A może i to widział, ale nie wiedział jak to zmienić. 
- O, cześć Misiaczku. - nachylił się, pozwalając się pocałować. Tak naprawdę miał ochotę wyrwać jej te tlenione kudły i zatkać nimi jej usta. Byleby tylko przestała się odzywać. Kątem oka dostrzegł, że dywan był w idealnym stanie. 
- Cześć kochanie, cześć dziewczyny. - czuł do siebie niechęć, że nie potrafił być sobą. Ta cholerna maska przejmowała nad nim kontrolę. 
- Jak próba? 
 Jakby cię to obchodziło przeszło mu gorzko przez myśl.
- Dobrze. Idę pod prysznic, nie będę wam przeszkadzać.
Odwrócił się na pięcie, momentalnie ścierając z twarzy ten sztuczny grymas. Usłyszał jeszcze jak chwali się nim, opowiadając jak to on ciężko nie pracuje nad nowym albumem. Ja pracuję żebyś ty mogła sobie kupić kolejną torebkę od Chanel, idiotko. Sapnął głośno i przetarł czoło dłonią. Długo już tak nie pociągnie. 
- Aha, Chester!
Niechętnie wrócił do pokoju.
- Tak? - wysilił się na miły ton, czując jak ślina go krztusi. 
- Jutro przylatuje moja kuzynka z Europy. Zatrzyma się u nas na jakiś czas. Wszystko później ci wyjaśnię.
Zmarszczył brwi i niechętnie skinął głową. Tylko tego mu brakowało. Drugiej, a w sumie to czwartek idiotki pod dachem...

____
No to zaczynamy. ;)

środa, 14 maja 2014

Prologue.

Wiedział, że każda decyzja jaką podejmie, zmieni bieg wydarzeń. Niezależnie od tego, którą drogę wybierze i tak ktoś będzie cierpiał. Pytanie tylko, czy miał być egoistą i wybrać rozwiązanie, które złamie jej serce? Czy próbować ratować związek, który już praktycznie nie istniał? Miał ochotę wrzeszczeć za każdym razem, gdy udawali przed sobą i innymi szczęśliwą parę. Co za brednie. Wszystko może byłoby inaczej, gdyby nie wydarzenia sprzed kilku tygodni. Może jeszcze udałoby się to uratować. Ale zacznijmy od początku...



____
Witam, na łamach drugiej historii. Mam nadzieję, że Was zaintrygowałam. Będzie to coś innego niż historia Mel i Chestera, trochę więcej goryczy i zwątpienia, ale mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu. Właśnie zaczęłam pisać 5 rozdział, więc nie jest źle. Planuję dodawać jeden rozdział tygodniowo, długość pozostanie średnio taka sama jak na CTSR ( czyli ok. 8 stron w zeszycie ), ale wierzę, że mi to wybaczycie ;)
Komentujcie. Pozdrawiam!