sobota, 28 czerwca 2014

Chapter seven.

Jedząc przygotowane przez Chestera tosty, siedzieli naprzeciwko siebie w kuchni. Do pomieszczenia weszła Alex z ponurą miną.
- Dzień dobry. Jak spałaś?
Otworzyła lodówkę, wyciągając butelkę wody i opróżniła ją w kilku łykach. Złapała drugą i przyłożyła do czoła, wzdychając ciężko.
- Umieram.
- To widać. - Eve wystawiła kuzynce język.
- Nie ma mnie dla całego świata. Bez wyjątku. - zawróciła na pięcie i ruszyła w stronę schodów.
- Chcemy iść połazić trochę po mieście. Idziesz z nami? - rzucił za nią Chester.
- Odpada. Wieczorem mam fitness, muszę dojść do siebie. Ale idźcie sami. - machnęła ręką, znikając za rogiem. Skrzywił się i pokręcił głową. Dobiegł ich trzask drzwi na piętrze.
- I tak za każdym razem, gdy chcę z nią gdzieś iść. Wyjątkiem są gale, ale to chyba bardziej pretekst do kupienia nowej kiecki. - mruknął do zdziwionej dziewczyny.
- Nie przejmuj się, pójdziemy razem. W sumie to najchętniej już bym ruszyła, jeśli nie masz planów. Tylko skoczę się ogarnąć.
- Jasne, jestem za. Świeże powietrze dobrze nam zrobi.
Kilkanaście minut później opuszczali mieszkanie.
- Wyglądamy jak tajniacy. - zaśmiała się, wskazując palcem na ich stroje. Skórzane kurtki i przeciwsłoneczne okulary.
- Agentko Scully, gotowa na poznanie magicznych miejsc w LA?
- Jasne Mulder. - puściła mu oczko. - Magicznych mówisz?
- To jedna z zalet zwiedzania miasta z kimś, kto zna je jak własną kieszeń. Możesz zobaczyć miejsca, których nie znajdziesz w informacji turystycznej. Ale potrzebny nam będzie samochód. - machnął ręką w stronę garażu.
Siedząc już w ciemnym BMW, powoli opuścił podjazd, włączając się w ruch uliczny.
- W schowku są płyty, znajdź coś fajnego.
Przeglądała krążki, by po chwili wrzucić jeden z nich do radia. Samochód wypełniły dźwięki Pearl Jam - Black. 
- Więc gdzie mnie dziś zabierasz? Ostrzegam, będę biła jeśli myślisz o jakimś barze.
Przewrócił oczami.
- Zaczniemy od opuszczonego wesołego miasteczka. Klimat trochę jak z kart Kinga, sama zobaczysz.
- Brzmi bosko. Uwielbiam jego horrory.
Kiwnął głową i zaczął nucić piosenkę pod nosem.
- Na żywo brzmisz jeszcze lepiej, jak to możliwe?
Zaśmiał się i rzucił jej rozbawione spojrzenie.
- Serio mówię, wykradnę ci jednego z twoich klonów, zobaczysz.
- Klony jadą z playbacku.
- To ciebie zwiążę, przykuję do kaloryfera i zmuszę do śpiewania dwadzieścia cztery godziny na dobę.
Zerknął na nią, mrużąc lekko oczy.
- Zaczynam się ciebie bać.
- No co ty? W rzeczywistości jestem jeszcze gorsza.
Wjechał na polną drogę, by po chwili zaparkować przed rozpadającym się, drewnianym płotem.
- Rzeczywiście klimat horroru. Widziałeś kiedyś zdjęcia z Czarnobyla?
- Nie. - zerknął na nią zaciekawiony.
- Po skażeniu wszyscy zostali ewakuowani w trybie ekspresowym. Łączyło się to z tym, że zostawili cały swój dorobek, auta, mieszkania... Wszystko było napromieniowane. Akurat się szykowali do obchodów majowych, więc było tam też wesołe miasteczko. Miasto do dziś wygląda jakby spało, tutaj to wygląda podobnie.
- Rzeczywiście. Też mam wrażenie jakby zaraz miała rozbrzmieć wesoła melodia z karuzel i zabłysnąć kolorowe światła. Jakby z każdej strony miał zabrzmieć śmiech dzieci i odgłos strzelania prażonej kukurydzy. To wszystko jest takie refleksyjne. Zawsze to miejsce uświadamia mi ulotność chwili. Dziś jest, jutro jej nie ma.
Przytaknęła głową, wpadając z zadumę. Obeszli całość spokojnym spacerem i stanęli z powrotem przy bramie. Każde zajęte swoimi myślami.
- Jedziemy dalej? - mruknął po kilku minutach, wyrywając ją z zadumy.
- Jasne, panie przewodniku.
Pokazał jej ruiny starego pałacu; Lincoln Park, opowiadając historię nazwy zespołu; alejkę z najlepszymi sklepami muzycznymi i kameralną kawiarnię, gdzie wypili przepyszną gorącą czekoladę z bitą śmietaną. Teraz wspinali się po trawiastym wzgórzu, a słońce powoli chyliło się ku horyzontowi.
- Jesteśmy o idealnej porze. - rzucił przez ramię, podając jej rękę, gdy przechodziła przez zwalony pień sosny, pokryty zielonym mchem. Zatrzymał się przed drucianym ogrodzeniem i odchylił siatkę w miejscu, gdzie była przecięta. Całkowicie zignorował tabliczkę ZAKAZ WSTĘPU i machnął ręką, by przechodziła. Uniosła zdziwiona brwi.
- Niegrzeczny jesteś.
- Zasady są po to by je łamać, Eve. Nie wiesz o tym?
- Nie ma tam żadnych psów, które przegryzą mi tętnicę?
Zaśmiał się cicho, kręcąc lekko głową.
- Nie, jesteś bezpieczna. Właź.
Spełniła jego polecenie i zwinnie przeszła przez dziurę, a on tuż za nią. Wyprzedził ją i skierował swoje kroki na północ. Suche gałązki strzelały głośno pod ich stopami. Widać, że dobrze wiedział gdzie idzie. Za kilkoma drzewami ukazał się jej cudowny widok. Wieżowce na tle nieba, które słońce zachodząc, zabarwiło na odcienie pomarańczy i karmazynu. W oddali delikatnie migotał ocean. Zaparło jej dech w piersi i podeszła za nim do urwiska, które stanowiło swego rodzaju taras widokowy.
- Ślicznie, prawda? - szepnął, nie chcąc psuć magicznej aury. Przytaknęła, pochłaniając widok błyszczącymi oczami. - Przychodzę tu, gdy chcę pomyśleć lub po prostu pobyć sam.
- Idealne miejsce. Dziękuję, że się nim ze mną podzieliłeś. - uśmiechnęła się do niego łagodnie.
- Zastanawiasz się czasem na tym co będzie? Planujesz swoje jutro?
- Niekoniecznie. W końcu wszystko może się skończyć. W jednej chwili kochasz kogoś, a nagle pojmujesz, że nienawidzisz. Cieszysz się zdrowiem, okazuje się, że jesteś chory. Masz pieniądze, tracisz je. Wszystko trwa tylko chwilę, a to krótko, zbyt krótko by móc się tym nacieszyć.
- Pesymistyczne.
- Nie, realne. Wolę doceniać to co los mi ofiaruje, niż czuć rozczarowanie, że tego nie dostałam.
Usiadł na ogromnym głazie, a ona po chwili zajęła miejsce obok niego. Ich ramiona ocierały się o siebie przy najmniejszym ruchu.
- Ja tak chyba oczekiwałem szczęśliwej rodziny, po tym całym syfie, które mnie spotkało jako dzieciaka. A codziennie budzę się i czuję jak brakuje mi tchu. Nie umiem tak dalej udawać, to trudne.
- Udawanie kogoś, kim nie jesteś zawsze będzie trudne.
Pogrzebała w torebce, wyjmując zmiętą paczkę papierosów.
- Nie wiedziałem, że palisz.
- Bo nie palę. - wyciągnęła pudełko w jego stronę. - A ty?
- Ja też nie palę. - poczęstował się, wkładając papierosa do ust. Zaśmiała się cicho i podała mu fioletową zapalniczkę. Wydmuchała dym i zapatrzyła się w jego abstrakcyjny kształt, który po chwili się rozwiał. Przymknęła oczy, delektując się lekko gorzkawym posmakiem na języku. Chester natomiast zatopił się w myślach, patrząc w dal. Przed jego oczami pojawiały się strzępki pojedynczych obrazów. Zaraz, jemioła? Spojrzał na nią, marszcząc brwi.
- Eve?
- Hm? - zerknęła na niego zaciekawiona.
- Czy ja cię wczoraj pocałowałem?

______
Okej. Jestem. Wcześniej nie miałam okazji powiedzieć, że nowy album Linkin Park jest po prostu zajebisty, chociaż i tak to za słabe słowo aby go opisać. Po drugie koncert Marsów był przegenialny. Nie potrafię porównać go do koncertu LP, bo to dwa róże światy dla mnie w tej chwili, ale było bosko. Czekam na inne listopadowe terminy LP w Europie i jeśli nie Polska, to może pojadę gdzieś w Europę ;)
Cóż, rozdział dodany. Jestem przemęczona i mimo iż pomysłów mnóstwo, to nie mam kiedy ich spisać. Napisane mam jeszcze 3 rozdziały, ale to mało, aby być systematyczną. Kurde, zanudzam nie? Już milknę.
Komentujcie, to dla mnie dużo znaczy.
Pozdrawiam, VampireSoul.

piątek, 20 czerwca 2014

Chapter six.

Obudził się z potwornym bólem głowy. Dlaczego spał w salonie? W kurtce? Musieli dać wczoraj czadu z Evelyn. Rozejrzał się po pokoju, mrużąc oczy, bo światło wpadające przez okna było bezlitosne. Miał tylko nadzieję, że nigdzie jej nie zgubił i wrócili razem do domu. Cholera, a jednak zerwał mu się film. Końcówki wieczoru w barze, nie mówiąc o powrocie do domu, nie pamiętał. Świetnie, po prostu świetnie. Wstał i lekko chwiejnym krokiem opuścił salon. W przedpokoju potknął się o leżące na środku podłogi trampki. Więc, na całe szczęście wrócili razem. Cudem się nie przewrócił, zataczając na zimną ścianę. Oparł o nią czoło i westchnął głośno. Kręciło mu się w głowie, a w żołądku miał istną rewolucję. Skierował kroki w stronę łazienki, gdy dotarły do niego niemiłe odgłosy. Ktoś wymiotował. I nie musiał być wróżką, aby zgadnąć kto. Zapukał cicho, a odgłos ten odbił się echem w jego czaszce.
- Kimkolwiek jesteś, spieprzaj!
Uśmiechnął się lekko. Więc znalazła się Eve.
- Żyjesz? - głos miał lekko zachrypnięty, a gardło obolałe. Co najmniej jakby śpiewał przez pół nocy, co się do cholery wczoraj działo?
- Nienawidzę cię. - dobiegło go zza drzwi. Po chwili usłyszał odgłos spuszczanej wody i w progu stanęła dziewczyna.
- Dzień dobry.
- Umrzyj. - mruknęła, opierając się o framugę.
- Jeśli wyglądam tak jak ty, to chyba nie chcę dziś patrzeć w lustro. - zmierzył ją spojrzeniem i parsknął cicho, by po chwili się skrzywić z bólu. Włosy miała w nieładzie, poszczególne kosmyki sterczały każdy w inną stronę. Była blada, a pod oczami miała sińce. - Wyglądasz kwitnąco.
- Mówiłam ci już dzisiaj, że cię nienawidzę? - spiorunowała go wzrokiem i jęknęła głośno, łapiąc się za brzuch.
- Pamiętasz coś z wczoraj?
- Pomyślmy... Nie. Mimo iż pewien idiota obiecał, że nie zerwie mi się film. Jak to było? Tylko dla rozwiązania języka. Dzięki.
- Oj no Eve, z tego co pamiętam było fajnie. Zaprzeczysz?
Spojrzała na niego groźnie, a po chwili zaśmiała się cicho.
- Nie! Dzięki za miłe powitanie w ojczyźnie.
- Polecam się na przyszłość. Zrobisz nam kawy? Mój organizm domaga się kopniaka.
Przepuściła go w drzwiach i kiwnęła głową.

Kilka minut później po gorącym prysznicu, wyszedł z łazienki. Czuł się trochę lepiej. Trochę to słowo klucz, do normalności dużo mu brakowało. W samym ręczniku, owiniętym wkoło bioder, ruszył schodami na górę żeby się w coś ubrać. Na drugim schodku zatrzymał go jej głos.
- Dużo masz tych tatuaży.
Zerknął na nią przez ramię. Wpatrywała się w jego plecy, po których wciąż spływały kropelki wody z jego głowy. W ręku trzymała kawę, której zapach dotarł do jego nozdrzy.
- Lubię tatuaże. Kawę też. - wskazał palcem na parujący kubek w jej dłoniach. - Zaraz wracam.
Wszedł cicho do sypialni, gdzie wciąż spała Alex. Zegarek wskazywał siedem po dziewiątej rano. Nie wstanie szybciej niż o dwunastej, to było pewne. Zgarnął z garderoby potrzebne ubrania, przebrał się i wrócił boso do Eve.
- A ty masz jakieś tatuaże? - upił łyk kawy, uprzednio za nią dziękując. Posłała mu krzywy uśmiech.
- Musiałabym cię zabić gdybyś je ujrzał.
- Więc masz? - podmuchał lekko na gorącą ciecz, patrząc na nią uważnie spod rzęs.
- Jeden. Ale wątpię byś miał kiedyś okazję go zobaczyć.
- Dlaczego?
- Bo jest w szczególnym miejscu. - puściła mu oko. Zmierzył ją spojrzeniem i uśmiechnął się lekko.
- Wyglądasz jakby twoja wyobraźnia pracowała właśnie na najwyższych obrotach. - roześmiała się, szturchając go w ramię.
- Bo tak jest. - parsknął śmiechem. - Może jednak? - poruszał zabawnie brwiami.
- Zapomnij! - wystawiła mu język, odkładając pusty kubek do zmywarki. - Alex jeszcze śpi?
- Nic nowego. Dla niej pobudka przed dziesiątą oznacza apokalipsę.
- To akurat mnie nie dziwi, zawsze lubiła spać.
- To twój naturalny kolor? - zmienił temat. Złapał w palce kosmyk jej kruczoczarnych, wciąż wilgotnych po szybkim prysznicu włosów, nieświadomie zmniejszając dystans między nimi.
- Mhm. Kolejna rzecz po tatusiu.
- Cholera, musi być z niego równy gość.
- Bo jest, dzięki niemu jestem jaka jestem.
Kiwnął głową, wstając ze stołka.
- Może wieczorem pójdziemy we trójkę trochę pozwiedzać?
- Boję się gdziekolwiek wychodzić z tobą wieczorem.
- Oj przestań. Nie było tak źle.
- Powiedz to mojej głowie. Pulsuje jakby ze dwadzieścia osób waliło w nią młotkiem. To nie jest fajne uczucie. Ani trochę.
- Podobno klin klinem. - wyjął z lodówki butelkę piwa i pomachał jej przed oczami. Przyłożyła dłoń do brzucha, zginając się lekko.
- Jeśli nie chcesz bym zapaskudziła ci podłogę, schowaj to z łaski swojej.
Zaśmiał się cicho, zamienił butelkę na karton soku i rozlał do dwóch szklanek.
- Chciałaś usłyszeć mnie w roli wokalisty Stone Temple Pilots.
- Nie powiedziałam tego. Byłam tylko zaskoczona, że z nimi grasz. Ale niech ci będzie, gwiazdko rocka. Pokaż co tam masz.
Zgromił ją spojrzeniem i bez słowa ruszył do salonu, a ona spokojnie podążyła za nim. Włączył leżącego na stoliku laptopa i na jakimś skomplikowanym odtwarzaczu nacisnął przycisk play.
- Piosenka nazywa się Out of time*.
Sprytnie ukryte w pomieszczeniu głośniki, wypełniły pokój dźwiękiem z każdej strony. Przymknęła oczy i wsłuchała się w muzykę. Nieświadomie nogą zaczęła wystukiwać rytm i kiwać głową w takt. Gdy nastała cisza, siedziała jeszcze chwilę z zamkniętymi powiekami, a Chester nie miał zamiaru jej przeszkadzać. W końcu spojrzała na niego, zachowując powagę.
- I? - przygryzł wargę, patrząc na nią uważnie.
- Serio? To ma być godne Stone Temple Pilots?
Spojrzał nią nią zszokowany. Przeczekała kilka sekund, po czym wybuchnęła głośnym śmiechem.
- Żałuj, że nie widziałeś swojej miny! Coś cienko u ciebie z krytyką, panie Bennington.
Splótł ręce na piersi i uniósł wysoko podbródek, odwracając ostentacyjnie twarz w drugą stronę.
- Nie gadam z tobą.
- Oj żartowałam. Świetnie do nich pasujesz. Na początku jak mi powiedziałeś, miałam w głowie twoją agresywną stronę z Linkin Park. Jakoś nie umiałam sobie tego wyobrazić, ale serio mi się podoba. Nadałeś im nowego brzmienia. Brawo.
- Dziękuję. - założył nogę na nogę, teatralnie nią machając.
- Proszę bardzo. Pokaż mi może tych geniuszy z Linkin Park. Przynajmniej ich nie minę, nieświadomie na ulicy.
- Mam lepszy pomysł, pójdziesz ze mną na najbliższą próbę.
- To chyba nie jest dobry pomysł.
- Oh, zamknij się. Już o tym gadaliśmy, tyle pamiętam. Koniec tematu. Masz ochotę na śniadanie?
Pogłaskała się po szczupłym brzuchu.
- To trochę ryzykowne, ale niech będzie.
- Zapraszam więc do kuchni. Panie przodem. - żartobliwie machnął ręką i przepuścił ją w progu.


_______
Stone Temple Pilots - Out of time
Ledwo żyję. Jestem od 3 na nogach, odwaliłam dziś 12 godzin w pracy, a mimo to wciąż o Was myślę. W moim życiu ostatnio dużo się dzieje i ta historia i Wy jesteście dla mnie prawdziwą odskocznią i odpoczynkiem. Przepraszam, że nie komentuję. Wciąż czytam, na bieżąco, ale nie zawsze mam czas by dodać komentarz. Nie bijcie. Widzimy się w następny weekend. Buziaki!

sobota, 14 czerwca 2014

Chapter five.

- Skąd u ciebie zainteresowanie rockiem? Podobno wychowałyście się razem, a jesteście całkiem inne. - spytał zaciekawiony, upijając łyk piwa. Na stoliku między nimi stały dwie puste butelki po piwie i napoczęta whisky.
- Moja mama i mama Alex to siostry. Wierz mi, ich też nie obchodzi nic poza modą. Ale mój tato jest inny. Fakt, byłam wpadką nie ukrywali tego przede mną, a dziadek zmusił mojego tatę do ślubu. Muzyka była jego sposobem na wolność i od małego słuchałam jej razem z nim. - posłała mu wesoły uśmiech. - Będąc małym brzdącem śpiewałam piosenki Led Zeppelin czy właśnie Stone Temple Pilots. Geny muzyczne mam po tatusiu.
- Chwała mu za to. Ja z moim nie miałem łatwego życia. Rodzice się rozwiedli jak byłem gówniarzem.
- Przykro mi.
- Nie ma potrzeby. To jeden z rozdziałów w moim życiu, które mnie ukształtowały. Pytałaś wcześniej o zespoły w których gram. Kiedyś było jeszcze Grey Daze. Ćpałem na potęgę i gdyby nie Linkin Park, a w szczególności Mike to pewnie bym zdechł gdzieś z igłą w przedramieniu. - westchnął ciężko, palcami lewej ręki zdzierając wilgotną etykietę ze swojego Guinnessa. Wzdrygnęła się, słysząc jego słowa.
- Kim jest Mike?
Spojrzał na nią rozbawiony i jednocześnie wdzięczny, że nie zaczęła żałosnych gadek na pocieszenie.
- Czekaj, jak to nazwałaś... Genialny rap? To właśnie jest Mike.
Kiwnęła głową ze zrozumieniem, lekko zawstydzona.
- To takie popieprzone uczucie, gdy masz wrażenie, że wszyscy cię znają z gazet czy z telewizji, że nie musisz mówić nic o sobie, bo każdy zna cię lepiej niż ty sam. A tu pojawiasz się ty i nic kompletnie o mnie nie wiesz.
- Widzę, że sodówka ci uderzyła do głowy panie wszyscy-wiedzą-kim-jestem.
- Nie! - parsknął śmiechem. - To nie to. Podoba mi się to uczucie, dzięki niemu mogę się poczuć sobą. Jak normalny facet z problemami i marzeniami. Dzięki.
- Żaden problem. Jak będziesz znów chciał być gwiazdą, daj znać. Wykrzyczę to na pół miasta. - puściła mu oko, na co się cicho roześmiał. - Więc... Ja nigdy nie sięgnęłam po ciężkie narkotyki, jedynie eksperymentowałam z haszem na studiach, ale niezbyt to do mnie przemawiało.
- Ja byłem gnojkiem, który uważał narkotyki za fajną zabawkę, aż było za późno. Kradłem, kłamałem, wdawałem się w bójki. Za to zresztą wyrzucili mnie ze szkoły. Wiesz co jest w tym najgorsze?
- Hmm?
- Mój ojciec był policjantem. Po rozwodzie nie widywałem go w ogóle, poza tymi sytuacjami, gdy sam mnie pakował do radiowozu lub mijał skutego na korytarzu komendy. Nienawidził mnie za to, że przynosiłem mu wstyd.
- Musiało być ci ciężko.
Podrapał się po policzku, uśmiechając smutno.
- Tak to już w życiu bywa. Jednak jestem mu wdzięczny, że zamknął gnoja, który zniszczył mi dzieciństwo. Chociaż nigdy chyba się o tym nie dowiedział, to był tylko głupi przypadek.
- Nie rozumiem.
Pokręcił głową i upił spory łyk piwa. W ciszy rozlał do szklanek kolejną porcję alkoholu.
- To trochę ciężka rozmowa jak na pierwszy raz.
Kiwnęła spokojnie i uśmiechnęła się ze zrozumieniem.
- Wiesz, jak z kimś rozmawiam to zazwyczaj ta osoba ma przetrzepane wszystkie informacje na mój temat i albo pyta wprost, albo czuje skrępowanie i omija temat szerokim łukiem. Widzisz, jako dziecko byłem molestowany.
Zastygła z butelką w drodze do ust i wytrzeszczyła na niego oczy.
- Tylko mi nie współczuj, to było dobre dwadzieścia lat temu. - zaoponował szybko i roześmiał się nerwowo.
- Stąd tyle bólu w twoich tekstach? - wyszeptała cicho. Skrzywił się, ale przytaknął.
- Po części. Mówiłem, że ciężki temat? Nie zawracajmy sobie tym głowy. Powiedz lepiej co studiowałaś w Irlandii.
- Architekturę. - parsknęła śmiechem. - Ukończyłam ją zresztą z wyróżnieniem, chociaż gdzieś po drodze straciłam zapał.
- Jestem pod wrażeniem. - klasnął teatralnie w dłonie. Podziękowała skinieniem głowy.
- Może jeszcze znajdę w tym jakąś radość. Jednak póki co czuję się wypalona.
- Znam to uczucie, towarzyszy mi od dłuższego czasu. To chyba przez to jak układa mi się z Alex. - przygryzł dolną wargę, wyczuwając językiem ślad po starym kolczyku.
- Dlaczego się po prostu nie rozwiedziecie?
- Ona mnie chyba wciąż kocha, a ja nie chcę jej skrzywdzić. - zmarszczył brwi i spojrzał na swoje dłonie. - Nigdy też jej nie zdradziłem, to chyba swego rodzaju szacunek. Przyzwyczajenie...
- Wydaje mi się, że jednak na swój sposób ją kochasz.
Zaprzeczył gwałtownym ruchem głowy.
- Nie. Jestem po prostu popieprzony. Wiesz co jest dobijające? Ja jej nigdy nie kochałem. Próbowałem bardzo długo, w jakiś sposób wciąż próbuję, ale nie umiem. Samo to, że tyle lat z nią żyję jest nie lada wyzwaniem.
Złapała go za dłoń i lekko uścisnęła.
- Miłości się nie można nauczyć Chester. Ona albo jest, albo nie. Jeśli kogoś kochasz to tak po prostu jest, nie zmienisz tego. Gorzej, gdy próbujesz sobie wmówić coś, nie patrząc na prawdziwe uczucia. - skrzywiła się, wypiła whisky i kontynuowała. - Miałam w Irlandii faceta. Byliśmy razem trzy lata. Po kilku miesiącach zaczął mnie poniżać, po roku bić. Pozwalałam na to przez pieprzone dwa lata, zanim powiedziałam dość. I to tylko dlatego stałam się ofiarą, że wmawiałam sobie, że go kocham i to on jest najważniejszy.
Zmarszczył brwi w przypływie gniewu.
- Skurwiel. - wysyczał i opróżnił haustem swoją szklankę.
- Wydawało mi się, że go kocham, że życie bez niego nie ma sensu, ale to gówno prawda. Moje szczęście w końcu stanęło na pierwszym miejscu. Stąd też wróciłam do Stanów.
- Nie powinnaś tego zgłosić na policję? Gnój by poszedł siedzieć.
- Chester, naprawdę nie mam ochoty spędzać godzin w sądzie, w dodatku w jego obecności.
Pokręcił zdegustowany głową.
- Skoro tak twierdzisz... - mruknął.
- Opowiedz mi lepiej o zespole. - zmieniła temat, siląc się na wesoły ton.
- O Linkin Park? - uśmiechnął się lekko, zmarszczka na jego czole wciąż jednak się nie wygładziła. - Jest nas sześciu. Mike, Brad, Joe, Rob, Dave i ja. Każdy z nas jest cholernym perfekcjonistą i indywidualistą.
- Dużo dla ciebie znaczą. - stwierdziła, odwzajemniając uśmiech. - Aż oczy ci błyszczą, gdy o nich mówisz.
- Są dla mnie bliżsi niż rodzina. Przygarnęli mnie do zespołu i postawili na nogi, a wierz mi nie było łatwo. Gdy zaproponowali mi miejsce wokalisty, rzuciłem wszystko i za ostatnie pieniądze, które miałem zresztą oddać jednemu dilerowi, przyjechałem do LA. To była jedna z nielicznych dobrych decyzji w moim życiu. Poczekaj aż sama ich poznasz.
- Dlaczego miałabym ich poznać?
- A nie chcesz?
- Chcę, jasne, ale przecież jestem obca.
- Jesteś naszą fanką, więc nie jesteś obca. Zresztą przecież właśnie się poznajemy, prawda? - uniósł do góry szkło. - Za nową znajomość Eve!
- Eve? Nikt tak nigdy na mnie nie mówił.
- Pasuje do ciebie. - wyszczerzył się i wypił trunek.

Kilka piw i kilkanaście kolejek później.

Śmiali się w głos z jakiegoś durnego żartu opowiedzianego przez dziewczynę. Skupiali na sobie spojrzenie kilku trzeźwiejszych osób, siedzących przy barze. Evelyn trzymała się za brzuch, Chester zaś oparł czoło o blat drewnianego stolika i bił się ręką po udzie.
- Jesteś pojebana! - wyjąkał, ledwo łapiąc oddech.
- Potraktuję to jako komplement.
- Pora chyba wracać do domu, co?
Kiwnęła głową i chaotycznie zeszła z wysokiego stołka, potykając się o stolik. Od upadku jednak ochroniły ją ręce mężczyzny. Złapał ją w pasie i wciąż chichocząc, pomógł stanąć prosto.
- Ej áilleacht*, stoicie pod jemiołą. - krzyknął do nich barman, a dziewczyna zarumieniła się lekko i przygryzła wargi.
- Co to znaczy? - spytał zdezorientowany, mrużąc jedno oko i patrząc na nią wesoło.
Áilleacht czy jemioła? - zaśmiała się.
- Jedno i drugie. - przewrócił oczami.
Áilleacht oznacza po irlandzku piękna.
- Tu się z nim zgadzam. - wyszczerzył się do niej. - A jemioła?
Westchnęła głośno i spojrzała na niego speszona.
- A jemioła... No cóż według irlandzkiej tradycji właśnie powinieneś mnie pocałować.
Zachichotał i przestąpił z nogi na nogę.
- No to chyba nie mam wyjścia, prawda?

________
*Áilleacht - piękna w języku irlandzkim.

Dodaję dziś, bo jestem w trakcie przeprowadzki (jakbym i tak nie miała za mało czasu...) i mam urwanie głowy. Co do ewentualnych zarzutów o tempo, przypominam, że jestem do przodu o dobrych 7 rozdziałów i wszystko mam dokładnie zaplanowane i przemyślane. Spokojnie. Kolejny rozdział też pewnie się ukaże w sobotę, bo jak już wspominałam w niedzielę jadę na koncert do Rybnika.
Cóż, komentujcie.
Pozdrawiam, wykończona VampireSoul.

niedziela, 8 czerwca 2014

Chapter four.

- Co z nią?
- Śpi. Sory za nią. - rzucił zniesmaczony.
Usiadł wygodnie na ogrodowym krześle, krzyżując łydki w kostkach i zaproponował dziewczynie butelkę piwa, tym razem ją wzięła i podziękowała mu skinieniem głowy.
- Więc wiem już, że masz dobry gust muzyczny.
- Skromny jesteś.
- Bardzo. - uśmiechnął się krzywo. - Nie da się nie zauważyć, że słuchasz też Pilotsów. - wskazał palcem jej koszulkę.
- Wychowałam się na ich muzyce. Szkoda, że już nie nagrywają. Podobno mieli jakiś konflikt w zespole i wokalista odszedł.
- Owszem, Scott już nie jest wokalistą, ale sam zespół właśnie wydał nową EPkę. Tyle tylko, że zmienili nazwę.
Zmarszczyła brwi, patrząc na niego podejrzliwie.
- Niby na jaką?
- Stone Temple Pilots & Chester Bennington. - wypiął dumnie pierś.
- Chciałbyś. - parsknęła śmiechem.
- Serio, ale jasne nie chcesz nie wierz. - obdarzył ją znudzonym, wszechwiedzącym spojrzeniem.
- Matko, ty serio nie żartujesz, nie?
Pokręcił rozbawiony głową.
- Jeszcze jakieś zespoły, które uwielbiam, a ty dziwnym trafem w nich śpiewasz? - rzuciła z ironią.
- Poza Linkin Park i Pilotsami to jeszcze jest Dead by Sunrise.
- Czekaj, czekaj... Crawling in? Coś kojarzę.
- Crawl back in. Tak to nasza piosenka.
- Zabijasz mnie. Postawię ci pomnik za twoją muzykę. Kiedy ty masz czas na życie?
- Jak widzisz właśnie siedzę tu z tobą.
- Masz klona? - rzuciła rozbawiona, na co roześmiał się głośno.
- Szczerze? To kilka w piwnicy, jeden by sobie nie poradził.
- Wypożycz mi jednego żeby mi śpiewał do snu, co? Prooooszę. - wyszczerzyła się do niego.
- Zastanowię się. Mogłabyś go wykorzystać do niecnych planów. - wystawił jej język i uśmiechnął się pod nosem. Jak dobrze czuć się swobodnie z samym sobą. - Mam głupie pytanie.
- Słucham?
- Jak to możliwe, że znając wszystkie zespoły z jakimi współpracuję, nie wiedziałaś jak wyglądam?
- Ej! Nie jestem małolatą, która lubi zespół za wygląd gitarzysty czy perkusisty. To tak jak z książkami. Lubisz Kinga? - przytaknął, obserwując ją z zainteresowaniem. - A wiesz jak on wygląda? - zamyślił się i pokręcił przecząco głową. - No widzisz. Na niektórych okładkach jest jego zdjęcie, tak samo jak na okładkach waszych płyt jest wasze, ale ja się skupiam na treści. Rozumiesz?
- Jasne, teraz to ma sens. Właśnie pomyślałem o tym jak wielu pisarzy mogłem minąć na ulicy, nie mając o tym pojęcia.
- Ja tak pewnie minęłam wszystkich moich idoli. Chociaż nie, czekaj. Z jednym z nich właśnie siedzę przy ognisku i piję piwo.
Wyciągnął butelkę w jej stronę i stuknął o jej, wznosząc niemy toast.
- Zmęczona? - rzucił nagle, dziwnie podekscytowany.
- Nie, trochę minie nim przestawię się na kalifornijski czas.
- To chodź.
- Gdzie? - spojrzała na niego podejrzliwie. Pociągnął ją za rękę w stronę domu i popchnął lekko w kierunku schodów.
- Niespodzianka. Ubierz się ciepło, wychodzimy.
- Zwariowałeś?! Jest pierwsza w nocy.
- Właśnie dlatego idziemy. Spadaj na górę, ja tu czekam.
Pokiwała zdezorientowana głową, ale spełniła jego prośbę. Kilka minut później zeszła w trampkach, jasnych jeansach i polarowej, czerwonej bluzie z imitacją kocich uszu na kapturze. Na piersiach znajdował się wzór łapek i napis "Miau". Rzucił jej rozbawione spojrzenie.
- Miau? - wzruszyła niedbale ramionami, wystawiając mu język.
- Mówiłeś, że mam się ubrać ciepło. To gdzie chcesz mnie zabrać? - przepuścił ją w drzwiach i przekręcając zamek, ruszyli przed siebie.
- Wiesz jak najlepiej poznać drugiego człowieka?
- No jak?
- Upić się z nim.
Podniosła wysoko brwi, patrząc na niego z niedowierzaniem.
- Dlatego mnie wyciągasz z domu w nocy? Nie łatwiej było siąść w salonie? Nie musiałabym się bać, że gdzieś zabłądzę i zerwie mi się film. Twoje mądrości są do kitu.
- Ma nam się tylko poluzować język, a nie zerwać film. Nie marudź. Poza tym chcę ci pokazać świetny pub, a w tej chwili wątpię aby ktoś mnie tam rozpoznał, więc będziemy mieli spokój.
Kiwnęła lekko głową, wciąż nieprzekonana. Westchnął ciężko.
- Irlandzki pub, ok? Prowadzony przez czystej krwi Irlandczyka.
Uśmiechnęła się szeroko.
- Ty to wiesz, jak przekonać kobietę do swoich racji. - zrównała z nim krok, idąc raźnie przed siebie. - Ale obiecuję, jeśli każesz mi iść na drugi koniec miasta to cię zabiję.
- Spokojnie, to dwie przecznice stąd, Kocico.
Uderzyła go w ramię, udając oburzenie.
- Spadaj!
Gdy kilka minut później przekroczyli próg Saint Patrick's Pub, oniemiała z zachwytu. Delikatne zielone światła, drewniane meble i wesoły gwar zagłuszający skoczną muzykę.
- Podoba ci się?
- Prawie jakbym znów była w Dublinie. - spojrzała na niego błyszczącymi oczami, a policzki zaczynały jej cierpnąć od szerokiego uśmiechu.
Podeszli do baru, gdzie dobrze zbudowany brunet spojrzał na nich pytająco.
- Tráthnóna maith*! - rzuciła wesoło, sprawiając tym samym, że uśmiechnął się do niej ciepło.
- Co dla was? - spytał z wyraźnym akcentem.
- Dwa Guinnessy na początek.
Otworzył piwo i podał im przez blat, przyjmując zapłatę od mężczyzny. Usiedli w rogu na barowych stołkach i kiwali głowami w rytm piosenki Flogging Molly. Chester bez słowa podszedł do baru i wrócił z dwoma szklankami whisky.
- Już widzę to twoje rozwiązywanie języka. Piwo, whisky. Co jeszcze?
- Co wpadnie w ręce! Na zdrowie.
Wznieśli toast i wypili trunek, popijając go ciemnym piwem. Gdy zapadła między nimi cisza, Evelyn przewróciła zirytowana oczami.
- Ok, ja zacznę. Wyjaśnisz mi jak to się stało, że moja kuzynka jest twoją żoną?
Westchnął lekko, obrysowując palcem wskazującym krawędź szklanki.
- Znamy się od liceum. Z pierwszego mnie wyrzucili. - spojrzała na niego pytająco. - Wrócimy do tego. - mruknął lekceważąco. - W drugim spotkałem Alex. Cóż, nie trudno było ją poderwać, a i przed chłopakami było czym zaszpanować. Musiałem jakoś zyskać szacunek na starcie, bo inaczej pewnie bym się stał ich kozłem ofiarnym. Później kwestia przyzwyczajenia, źle użyte słowa przy jej rodzicach i jeb mamy małżeństwo. Jesteśmy razem osiem lat, a ja od dobrych siedmiu zastanawiam się, co ja do cholery wyprawiam. Zresztą to mało istotne. - machnął ręką, a przed nimi pojawiły się kolejne porcje alkoholu i pełna butelka Johnnie Walkera. Spojrzała na to sceptycznie.
- Musisz mnie pilnować. Mam słabą głowę. - zwróciła mu uwagę, ocierając usta po kolejnej kolejce.
- Noc jest młoda. Damy radę. - uśmiechnął się i spojrzał na nią spod lekko przymrużonych powiek.

_____
*Tráthnóna maith - dobry wieczór po irlandzku.

Nowy rozdział, wciąż mało akcji, ale to się zmieni już w następnym. Jestem wypluta i mam pokoncertową depresję. Koncert Linkin Park był tak przezajebiście genialny, że aż mi się chce ryczeć na myśl, że to koniec. A jeszcze wczoraj oglądałam transmisję live z Rock am Ring to już w ogóle. Eh. Ale nie zanudzam. Następny będzie też w niedzielę. Powiedzmy, że tak się będą pojawiały. ( Oprócz 22 czerwca, gdy będę na koncercie Marsów, ale może wtedy dodam w sobotę) Wybaczcie, że chwilowo nie komentuję. Koncert odebrał mi wszystkie siły. Pozdrawiam. :)

niedziela, 1 czerwca 2014

Chapter three.

   - Mojej cudownej kuzynki nie ma? - spytała, przekraczając próg i rozglądając się z zaciekawieniem dookoła.
- Ma jakiś idiotyczny kurs zdobienia paznokci, czy coś. - machnął lekceważąco ręką. - Napijesz się czegoś?
- Może soku?
- Jasne. Rozgość się, zaraz wracam.
Walizkę postawił przy drzwiach i zniknął w pomieszczeniu po prawej stronie. Stanęła przy schodach i spojrzała na platynową płytę Hybrid Theory, wiszącą na ścianie. Więc jednak jej nie wkręcał. Świetnie, wyszłaś na kretynkę. Po chwili stanął koło niej i wręczył szklankę soku jabłkowego.Wskazał ręką na płytę.
- Moja dziecina. - uśmiechnął się szeroko.
- Całkiem niezły powód do dumy. - przytaknęła, odwzajemniając uśmiech.
- Głodna?
- Nie, bardziej zmęczona. Wiesz strefy czasowe i te sprawy.
- Jasne, chodź pokażę ci twój pokój. - złapał za walizkę i ruszył schodami do góry. Otworzył drugie drzwi na lewo i uchylił przed nią, zapraszając by weszła. - Mam nadzieję, że pasuje.
Rozejrzała się po pomarańczowych, pustych ścianach. W rogu stała beżowa szafa, mały stolik i fotel, a pod oknem brązowe dwuosobowe łóżko z jasną pościelą. Skinęła głową, patrząc na niego wesoło.
- Jest ślicznie, dziękuję. Przepraszam, że zwalam się wam na głowę.
- Daj spokój. Dobrze mieć kogoś pod dachem, kto zna inne tematy niż ciuchy i kosmetyki. - puścił jej oko. - Zdrzemnij się, jak coś to będę gdzieś w domu, wystarczy, że mnie zawołasz.
- Dziękuję Chester. - położyła torbę na łóżku, a szklankę z sokiem odstawiła na stolik.
- Ah, łazienka jest naprzeciwko twojego pokoju. I przestań w końcu dziękować, ok?
- Ok. - rzuciła mu nieśmiały uśmiech.
- Kolorowych snów. Podobno to co się śni w nowym miejscu jest prorocze.
Opuścił jej sypialnię i tak samo jak poprzedniego dnia wylądował na kanapie. Ze znudzeniem przełączał kolejne kanały, nie zwracając zupełnie uwagi na to co wyświetla się na ekranie. Po prostu bezmyślnie wpatrywał się w odbiornik. Wzdrygnął się przestraszony, gdy poczuł dotyk na ramieniu. Spojrzał za siebie i wypuścił głośno powietrze.
- Cześć Misiaczku. - skinął lekko głową, krzywiąc się w duchu. - Odebrałeś Evelyn?
- Tak, śpi na górze.
- Jest przeurocza, prawda? Pomyślałam, że możemy wieczorem zrobić ognisko w ogrodzie. Wiesz, żebyście się lepiej poznali.
- W sumie, to nie głupi pomysł. Sprawdzę czy jest jeszcze drewno. - podniósł się, ciesząc z jakiegoś zajęcia.
- A buzi? - mruknęła za nim. Obrócił się niechętnie i cmoknął ją w policzek.
- Przygotuj może jakieś jedzenie. Pewnie będzie głodna jak wstanie. - rzucił, znikając na tarasie.

~*~
   Wyszedł właśnie z łazienki, po krótkim prysznicu w samych spodniach dresowych, gdy drzwi naprzeciwko się otworzyły. Stanęła w nich Evelyn w krótkich, materiałowych szortach i tej samej koszulce co wcześniej. Włosy uwolniły się z gumki i potargane sterczały na wszystkie strony. Akurat szeroko ziewała, gdy spostrzegła jego postać. Momentalnie przymknęła usta i spuściła wzrok na jego nagi tors.
- Yyy, cześć. - mruknęła, lekko zachrypniętym głosem.
- Dobry wieczór. Wyspałaś się?
- Mhm. Dawno nie spałam na tak wygodnym łóżku. - wyciągnęła ręce nad głowę, przeciągając się, a koszulka podwinęła się, ukazując jej płaski brzuch. W pępku zamigotał srebrny kolczyk, co nie uszło jego uwadze.
- To dobrze. - podrapał  się po szyi, czując dziwne skrępowanie. - Alex wymyśliła ognisko na przywitanie. Masz ochotę?
- Jasne. Tylko się ogarnę. Daj mi dziesięć minut.
- Spokojnie, jak będziesz gotowa to zejdź. - zniknął za drzwiami własnej sypialni. Kilka minut później zeszła na dół i momentalnie została przyduszona przez kuzynkę, która rzuciła się jej na szyję.
- Evelyn, kochana! Tyle czasu się nie widziałyśmy! - skrzywiła się, gdy pisk wdarł się jej do ucha i napotkała ponad jej ramieniem rozbawione spojrzenie Chestera. Patrzyła na niego błagalnie na co tylko pokręcił głową, jakby mówiąc Radź sobie sama, ja się w to nie mieszam.
- Cześć Alex, tak też się cieszę, że w końcu cię widzę.
- Robimy ognisko! Wypijemy kilka piwek, chodź! - pociągnęła ją za rękę w stronę ogrodu. Mężczyzna ruszył leniwie za nimi. Obserwował kobiety, podpalając kilka suchych gałązek w kamiennym kręgu. Były tak różne od siebie. Alex ubrana w obcisłe getry i rażącą, zieloną tunikę. Włosy miała upięte w wysoką kitkę, a na twarzy idealny makijaż. W przeciwieństwie do Evelyn, której twarz była wolna od jakichkolwiek kosmetyków. Jej zielone oczy otoczone były grubym wachlarzem czarnych, naturalnych rzęs. Alex podała jej piwo, ta jednak przecząco pokręciła głową, z radością wpatrując się w pierwsze płomienie w palenisku. Chester przyjął butelkę, upił łyk i odstawił na trawę.
 Wieczór upływał spokojnie w przyjemnej atmosferze lekkiego żartu, chociaż mężczyzna z niepokojem przyglądał się jak jego żona chwyta za którąś butelkę z kolei. W końcu język zaczął się jej plątać, a ona sama miała problem z zachowaniem równowagi, szczególnie na tak wysokich obcasach. W końcu podniósł się i podał jej dłoń.
- Chodź, pora położyć się spać.
- Już? - wyjąkała sennie.
Kiwnął głową, chociaż i tak na niego nie patrzyła i pomógł jej wstać.
- Zaraz wracam. - rzucił do rozbawionej Evelyn. Pomógł kobiecie wejść do domu i zaprowadził ją do sypialni. Ostrożnie posadził na łóżku i zdjął z jej stóp szpilki. Poczuł jak głaska go po głowie.
- Kochaj się ze mną Chazy. - mruknęła bełkotliwie, wypinając biust przed jego oczy.
- Jesteś pijana Alex.
- W ogóle się ze mną nie kochasz. Nawet mnie nie dotykasz. Nie podobam ci się już?
- Jesteś śliczna. - westchnął ciężko. Spojrzała na niego dziwnie wyraźnym, jak na jej stan, spojrzeniem.
- Zdradzasz mnie? Dlatego już mnie nie chcesz? Masz jakąś dziwkę? - podniosła ton głosu.
- Nigdy cię nie zdradziłem Alex i proszę, połóż się już spać. Jutro będziesz miała potwornego kaca.
Znów straciła ostrość widzenia i opadła ciężko na pościel, przykrywając się fioletową kołdrą. Złapał jej buty w dłoń i gasząc światło, opuścił sypialnię. Pokręcił zrezygnowany głową i wrócił do Evelyn.

_____
Obiecałam więc jest. Macie pod ten dzień dziecka. Akcji praktycznie brak, ale muszę to jakoś rozwinąć, prawda? ;)