niedziela, 31 sierpnia 2014

Oneshot. Bennoda.

Na wstępie przepraszam, że tak długo nic się nie pojawiało. Mimo iż mam pomysły to nie mam czasu ich spisać, ani nawet przepisać rozdziału. Dodaję dziś Bennodę, która jest kompletnie beznadziejnie żałosna, ale nie chcę byście dłużej czekały, aż coś się tu pojawi. Nowy rozdział nie wiem kiedy. Aktualnie nadrabiam zaległości swojego życia, dzisiaj zmarła moja ciocia i wszystko jest jakieś takie dziwne. Muszę napisać co najmniej dwa rozdziały na przód, żeby opublikować tu rozdział osiemnasty. Uh motywujące komentarze bardzo mile widziane. A teraz cóż, łapcie tego oneshota, który naprawdę nie powinien ujrzeć światła dziennego.



- Pamiętasz ten wieczór, gdy straciłem nadzieję? Nie zdziwię się jeśli jest inaczej, to było w końcu tak dawno temu. Objąłeś mnie i patrząc prosto w oczy, szepnąłeś "Nigdy nie bój się marzyć". Przytuliłeś, klepnąłeś w ramię i kazałeś dać czadu. Nasz pierwszy koncert dla garstki ludzi i my ramię w ramię, obok siebie. Pamiętasz? 
Ja nigdy nie będę umiał wymazać tego dnia z mojej głowy. Mimo, iż jest tak wiele innych wspomnień, które zalegają przed moimi oczami, to właśnie do tego jednego wracam najczęściej. Może dlatego, że byłeś wtedy taki szczęśliwy i spełniony? Blask twoich oczu tamtej nocy, mógłby oświetlić całkiem spore miasteczko. A może dlatego, że tym jednym zdaniem wlałeś w moje serce coś, co już na zawsze mnie zmieniło? 
Przestałem bać się marzyć, lecz nie powiedziałeś mi, że niektóre z tych marzeń mogą nas zniszczyć. Że są na świecie rzeczy, których nie wolno nam chcieć i powinniśmy z nich zrezygnować już na starcie. Dlaczego nie ostrzegłeś mnie przed tym wtedy, a pozwoliłeś ślepo podążać drogą, której przecież wcale nie znałem. Co gorsze, gdy już nie było możliwości by zawrócić, okazało się, że kroczę nią zupełnie sam. A byłem przekonany, że jesteś tam ze mną. Obok mnie. Ale czy byłeś kiedykolwiek? Czy pozwoliłeś mi tylko ślepo wierzyć w iluzję? Przecież nic mi nigdy nie obiecywałeś. Nigdy z twoich ust nie padło żadne słowo, które by potwierdzało moją teorię. Nigdy nie wykonałeś żadnego gestu, który znaczyłby więcej. A ja wciąż, jak nastolatek, zatracałem się w każdym twym spojrzeniu, uśmiechu, dotyku. I nazwij mnie głupcem, ale widziałem w twoich oczach to coś. Widziałem więcej. Dziś myślę, że to tylko wyobraźnia pokazywała mi to, co chciałem zobaczyć. Przecież tak naprawdę nigdy nie byłeś mój. Nie byłem nawet blisko, abyś był. Więc skąd te uczucia we mnie, siedzące tak głęboko? Nie pozwalające normalnie funkcjonować. Jak to banalnie brzmi, że byłeś mi potrzebny do życia jak tlen, prawda? Ale tak było. Nawet, gdy poznawałem te wszystkie kobiety, które przeplotły się przez twoje życie. Nawet wtedy miałem złudną nadzieję, że rozumiesz, że wiesz, że też to do cholery czujesz. Ale tak bardzo się myliłem.
Pamiętasz ten wieczór, gdy wszystko zniszczyłem? Gdy twoje oczy zgasły, patrząc na mnie z niechęcią. Zabłysło wtedy w nich inne uczucie, niż to którego oczekiwałem. Uczucie tak negatywne, że zgubiłem oddech. Pamiętam, jak rozglądałeś się dookoła speszony, czy nikogo nie ma w pobliżu. Następnie mnie odepchnąłeś i bez słowa odszedłeś. Brzmię dzisiaj naprawdę banalnie, ale wtedy moje serce wylądowało gdzieś w okolicach twoich stóp, a ty bez mrugnięcia okiem je zdeptałeś. Pamiętam twoją złość, tą nienawiść w twoim spojrzeniu. Ten grymas obrzydzenia na twarzy. I chyba wolałbym żebyś na mnie nawrzeszczał, a nie zostawił mnie samego. Kompletnie samego. Mam w głowie widok twoich pleców, gdy szybkim, sprężystym krokiem opuszczasz garderobę. Od tamtej pory cię nie widziałem. Wtedy też zrozumiałem, że marzeń trzeba się bać. Ale mój Boże, musiałbym skłamać gdybym powiedział, że nie pamiętam smaku twoich ust. Ich kształtu, faktury. Te kilka sekund, w których zaskoczony odwzajemniłeś mój pocałunek... Wiem, że to będzie ostatnia rzecz o jakiej pomyślę. 
A później... zniknąłeś. Byłem pewien, że gdy opuściłeś w pośpiechu pokój, to potrzebujesz czasu, aby ochłonąć. Nie miałem zamiaru cię poganiać, ani się wtrącać. Może nie bez problemu, ale dałem ci te kilka dni spokoju, byś pomyślał. Ale dni zmieniły się w tygodnie, a te w miesiące. Od ludzi dowiedziałem się, że skupiłeś się na innym projekcie, tłumacząc, że potrzebujesz odpocząć. Nie skontaktowałeś się ze mną ani razu. Bałeś się, że wypomnę ci tą ucieczkę? Bo nie wątpię, że spanikowałeś. Ale nie musiałeś rezygnować z tego co mieliśmy przed sobą jako zespół, przeze mnie. Przecież to ja zawiniłem, nie ty. A później ten telefon. Mimo, iż minęły ponad dwa lata od naszego ostatniego spotkania, to poczułem się jakbyś mi przekręcił nóż w ranie. Tysiące ostrych noży, w tysiącach bolesnych ran na moim ciele. Moja dusza i tak wtedy była już wrakiem, ale nie sądziłem, że jest coś co może mi zadać taki ból. Zaręczyny. Jedno głupie słowo, a wszystkie te rany pokryte ropą, otworzyły się na nowo, by przypomnieć mi o mojej karze, o mojej pokucie za marzenia. Ale najbardziej bolesne było chyba to, że nie dowiedziałem się o tym od ciebie. Nie zasługiwałem nawet na głupią wiadomość? Naprawdę już tak kompletnie nic dla ciebie nie znaczę? Zdążyłem się pogodzić z faktem, że nigdy nie będziesz mój. A może nie? Może tylko to sobie wmówiłem, tak samo jak wcześniej twoje uczucie? Może tak naprawdę jestem wariatem, ze skłonnościami do nadinterpretowania. Może po prostu moja paranoja jest większa, niż mogłoby się wydawać. Może gdybym pozwolił się zamknąć w pokoju bez klamek, to by wytępili z mojej głowy te urojenia, ale tego się już nigdy nie dowiemy. Cóż jedno wiem na pewno. Chcę byś był szczęśliwy. Za tydzień bierzesz ślub i życzę ci jak najlepiej. Zasługujesz na to jak nikt inny. 
Wiesz, jestem tu gdzie to wszystko się zaczęło. Zatęchła piwniczka, która z trudem była w stanie pomieścić naszą szóstkę. Pamiętam dokładnie jak wszedłeś tu po raz pierwszy i pewny siebie pokazałeś na co cię stać. Byłeś tak bezczelny w swoim podejściu do świata, że w pierwszej chwili wziąłem cię za kompletnego dupka. Ale chyba tylko ja wtedy zauważyłem twój strach i niepewność. Nadzieję w twoich oczach, że ci się uda. Że cię docenimy i zaakceptujemy, zupełnie jakbyś bez nas miał utonąć. Jak się okazało wtedy rzeczywiście tak było. Nie wiem czy jesteś właściwie świadomy, że to ty nas wszystkich uratowałeś. Uratowałeś mnie. I myślę, że tak naprawdę pokochałem cię już wtedy. Tego roztrzepanego chłopaka, o dwóch twarzach. Który z podniesioną głową szedł przed siebie, a w środku bał się o każdy swój krok, jakby czekając co złego się stanie. Pamiętam twój nieśmiały uśmiech i wdzięczne spojrzenie spod wachlarza rzęs. Męski, acz delikatny uścisk dłoni. Tak, już wtedy wiedziałem, że zrobię dla ciebie wszystko. 
I dziś też tu jestem. Tu gdzie się wszystko zaczęło, tu też się wszystko skończy. I nie miej mi tego za złe. Jeśli w ogóle cię to obejdzie. Musisz mi wybaczyć, bo ja wiem, że sobie poradzisz. Robisz to cały czas. Lecz ja nie potrafię. Ponad dwa lata temu, w małej garderobie w Kansas, upadła moja wiara. Moja nadzieja. I dziś mogę cię jedynie przeprosić za ten idiotyczny telefon. Nie bierz tego do siebie. A jeśli jakimś cudem odsłuchasz ją do końca, jeśli w ogóle odsłuchasz to chcę byś wiedział, że nie mam żalu, ani niczego nie żałuję. Wiedz, że życzę ci szczęścia i spokoju. Możesz mój balast zrzucić ze swoich barków. Wybacz mi. Kocham cię. 
Niezdarnie nacisnął przycisk zakańczający połączenie i przełykając łzy, odrzucił telefon na kanapę. Przystawił do ust prawie pustą butelkę wódki i pociągnął spory łyk, krzywiąc się i kaszląc, gdy alkohol zapiekł go w gardło. Spojrzał niepewnie na precyzyjnie zapleciony sznur i dotknął go z czułością opuszkami palców. Próbował wstać, zrobić to co powinien. Skończyć ten bezsensowny ciąg dni. Szarpnął się z łóżka, lecz alkohol zamroczył mu umysł. Zatoczył się lekko i opadł na poduszki, zapadając w niespokojny sen.

*

Uchylił powieki, gdy promienie słońca, wpadające przez małe, brudne okienko, połaskotały go w twarz. Skrzywił się, gdy poczuł paraliżujący ból głowy. Usiadł niepewnie i spojrzał na przedmiot swojego wyzwolenia. Zaklął pod nosem na siebie, że nie był w stanie doprowadzić wszystkiego do końca już wczoraj. Nie miał czasu do stracenia. Podniósł się chwiejnie i drżącymi dłońmi, przeplótł sznur przez drewnianą belkę. Podszedł do biurka i spojrzał tęsknie na zdjęcie wiszące na ścianie. Musnął twarz na fotografii i uśmiechnął się lekko nim zrobił pewny krok do przodu. Nie było tu miejsca na niepewność. Był zdecydowany, aby zrobić to co zamierzał. Tak musiało być. Zrobił kolejny krok. Przez ciszę przedarł się huk otwieranych drzwi i spanikowany wrzask.
- Mike! Idioto, gdzie ty jesteś?!
Zacisnął zęby, klnąc w myślach, że nie zrobił tego wczoraj. Kolejne dwa pewne kroki przed siebie. Łomot na schodach i już tu był. Słyszał za plecami jego głośny oddech, przeplatany urywanym szlochem.
- Mike!
Spuścił wzrok na swoje buty i pokręcił smutno głową. Jak miałby teraz na niego spojrzeć?
- Odejdź Chester, pozwól mi to zrobić.
Sam był zaskoczony tym, jak spokojny i opanowany był jego głos. Jakby całkowicie pogodził się ze swoim losem, ale czy właśnie tak nie było? Czy nie walczył ze sobą od dwóch lat, by podjąć taką właśnie decyzję? Z czystym sumieniem jako wyzwolenie, a nie ucieczkę.
- Nie do cholery! Co ty sobie wyobrażasz?!
Poczuł mocne szarpnięcie za ramię i stanął z nim twarzą w twarz. Spojrzał na niego czule i uśmiechnął się uspokajająco. Tak, był całkowicie pogodzony z przeszłością i teraźniejszością. Przyszłości nie obejmowały jego plany.
- Tak będzie lepiej, przecież wiesz.
- Dla kogo niby? - wciąż krzyczał, patrząc na niego rozbieganym wzrokiem. Dłonie mu drżały, gdy zdenerwowany żywo gestykulował. 
- Dla ciebie Chazy. Dla mnie. - rzucił, patrząc niepewnie na jego łzy. - Wszystko zepsułeś. - smutno zachichotał. - To było pożegnanie. Nie chciałem byś tu był, więc proszę cię wyjdź. Proszę. - dodał miękko.
- Nie będzie żadnych pożegnań. - ryknął, popychając go w pierś. - Żadnych pożegnań, rozumiesz? Nigdy! - kolejne pchnięcie. 
Natrafił plecami na ścianę. Szubienica lekko falowała po jego lewej stronie, jakby go zachęcała, by się nie rozmyślał, by zrobił to jak najszybciej. Przeniósł smutne spojrzenie na spanikowanego mężczyznę.
- Tak musi być. Nie rozumiesz? Nie wyobrażam sobie żyć dłużej bez ciebie, bez twojej obecności w moim życiu. Wiem jak wielkie czujesz do mnie obrzydzenie, stąd też rozumiem, że już nigdy nic nie będzie takie jak dawniej. Usuwając się w cień, pozwolę tobie żyć tak jak tego chcesz, bez mojego widma nad swoją głową, bez nienawiści, za moje uczucia. Ale musisz też zrozumieć, że tym samym pomogę sobie. Wyzwolę się od tego co mnie zjada żywcem, co pochłania codziennie moją duszę. Jestem jak Prometeusz, tylko że mi nie odrasta wątroba, którą mógłby codziennie zjadać sęp. We mnie dzień w dzień od nowa wzrasta nadzieja i miłość, po to by przypomnieć sobie, że nie mają prawa istnieć i giną w popiele bólu i rozczarowania. Wiesz jak to jest być rozczarowanym sobą każdego dnia? Jak to jest, gdy patrząc w lustro, nie potrafisz spojrzeć sobie w oczy? Nie tylko ty czujesz do mnie obrzydzenie Chaz. Ja sam mam siebie dość. To dla mnie nadzieja, że w końcu się tego pozbędę. Tego uczucia, które wypala mi dziurę w piersi i codziennie przypomina jak wiele straciłem. Przypomina mi, że straciłem ciebie. Tak musi być, zrozum. To koniec.
- Zamknij się! Zamknij się do cholery! To ty nie rozumiesz! Przez te wszystkie lata próbowałem sobie wmówić, że nic między nami nie ma. Że to nie ma prawa istnieć. Bo jak to możliwe, żebyś ty pokochał mnie? Nie dopuszczałem do siebie świadomości, że na ciebie zasługuję. I chyba dlatego wtedy odszedłem, aby uniknąć zranienia, gdy uświadomisz sobie, że nic dla ciebie nie znaczę, że popełniłeś błąd. Potwierdziłeś moje obawy, gdy nie odezwałeś się do mnie po tym wszystkim ani słowem. Stwierdziłem, że chcesz zapomnieć, że zdałeś sobie sprawę, że jestem nic nieznaczącym nieudacznikiem, który potrafi się taplać tylko w swoich problemach i autodestrukcji.  Nie nienawidzę cię Mike, nie czuję do ciebie obrzydzenia. Żywię te uczucia tylko wobec siebie. A teraz? Ty chcesz mnie zostawić? Chcesz odebrać sobie życie, które jest dla mnie cenniejsze niż moje własne. Do cholery, jak to się stało? Gdzie popełniłem błąd? To nie ty błądziłeś, Mike. To ja zaplątałem się w kłamstwie, że istnieje coś poza tobą. Nie chciałem uwierzyć, że szczęście może spotkać też mnie. Że ty jesteś moim szczęściem, które los mi ofiarował, a ja bez obaw mogę wziąć cię w swoje ramiona, bez strachu, że znikniesz. Ale to ja zniknąłem. Stchórzyłem, skazując nas na cierpienie, bo bałem się ryzyka. Bałem się tego bólu, który sprawiłem tobie. Jak bardzo musisz mnie teraz nienawidzić, za to jakim egoistą byłem. Ale nie potrafię dłużej okłamywać ani siebie, ani całego świata. Kocham cię idioto. I nawet nie próbuj zostawiać mnie w tym samego. Proszę, nie zostawiaj mnie.
Zaskoczony, otworzył szerzej oczy. Przez sekundę błyszczała w nich nadzieja, która po chwili zgasła. Pokręcił powoli głową.
- Nieprawda. Nie kochasz mnie Chester. Chcesz tylko bym odpuścił. Ale to ty musisz odpuścić. Nie bierz sobie mojej decyzji na barki. Nie katuj swojego sumienia. Bierzesz ślub, ciesz się swoim szczęściem.
Zirytowany warknął głośno i przyparł bruneta do ściany, patrząc mu prosto w oczy.
- Nie biorę ślubu. Może początkowo takie były plany, ale nie potrafiłbym być z kimś kogo nie kocham. Kocham kogoś komu pozwoliłem raz odejść, ale nie popełnię tego błędu drugi raz. Jasne?
Gdy mężczyzna chciał zaprzeczyć, wpił się w jego wargi, przelewając całą swoją miłość i tęsknotę w ten pocałunek. Słodycz ust, mieszała się ze słonym smakiem ich łez. Oderwał się od niego zdyszany, opierając swoje czoło o jego. 
- Kocham cię Mike i przysięgam, że już nigdy więcej nie stchórzę. - musnął ponownie jego usta. Czule, delikatnie. - Ale musisz pamiętać o jednym. Nigdy nie bój się marzyć.

środa, 20 sierpnia 2014

Chapter seventeen.

Tym razem nie musieli się nigdzie spieszyć. Nie było obaw, że nakryje ich Alex lub że będą zbyt głośno i ktoś ich usłyszy. Oddali się cali sobie, poznając dokładnie swoje ciała. Centymetr, po centymetrze. Gdy w końcu leżeli wtuleni w siebie oddychając ciężko, mężczyzna mruknął cicho.
- Serio myślisz o wyprowadzce?
Pokiwała lekko głową.
- Nawet bardziej, niż serio.
- I, że niby nie będzie cię obok?
- A co to za frajda skoro i tak koniec, końców zasypiasz obok niej.
- Jesteś okrutna. - skrzywił się. - Myślisz, że mam jakiś wybór?
- Teraz już będziesz miał. Będziesz mógł zostać u mnie i już.
- Przeraża mnie myśl jak bardzo to wszystko jest skomplikowane.
- Jeśli zdecydowałeś się co do rozwodu, to jakoś sobie z tym poradzimy.
Przytaknął, bojąc się jednocześnie wojny z Alex. Musiał się skonsultować ze swoim prawnikiem. Poczuł jak po jej ciele przebiegają dreszcze.
- Zimno ci?
- Odrobinę. - mruknęła, wtulając nos w jego szyję. Przytulił ją mocniej, pocierając lekko jej ramię dłonią.
- Głodna?
- Bardzo. - zaśmiała się cicho. - Wykończyłeś mnie.
- Taki był plan.
Po kilku minutach oderwała się od niego i usiadła.
- I wcale nie jesteś dziesięciosekundowym zawodnikiem. - zaśmiała się, zapinając stanik.
- No dobra, wytrzymałem piętnaście sekund. - wystawił jej język, a ona go pocałowała. Oderwał się od niej zdyszany. - Jak tak będziesz robić to nigdy stąd nie wyjedziemy.
- Nie mam nic przeciwko. - zachichotała. - Całą koszulkę mi pogniotłeś.
- Ciesz się, że jej nie podarłem. - mruknął, zapinając spodnie.
Kilka minut później stał oparty o bok auta i palił papierosa. Evelyn przeglądała się w bocznym lusterku, próbując poprawić rozczochrane włosy. Zirytowana rozpuściła je w końcu, przeczesując lekko palcami i związując w kok. Wyjęła z jego palców papierosa i zaciągnęła się, by po chwili wydmuchać dym.
- Nie powinieneś palić. Musisz dbać o swój głos, jest najważniejszy.
Przyciągnął ją lekko do siebie.
- Tylko głos?
Udała zamyśloną, za co dźgnął ją palcem w bok.
- Nie, zaraz za nim są twoje usta, język i palce.
Naparł na nią biodrami i ugryzł lekko w szyję.
- A twój nowy przyjaciel?
Roześmiała się.
- No oczywiście on też, jak mogłam o nim zapomnieć?
- Jedźmy na ten obiad, bo zaraz stracę nad sobą i nad nim kontrolę.
Cmoknął ją w nos, zapakował koc i powoli wycofał pojazd, by ruszyć w drogę.
Zawiózł ich do uroczej knajpki na obrzeżach Santa Monica. Zamówili specjalność lokalu, czyli owoce morza zapiekane w cieście francuskim i gdy kelnerka odeszła, zaczął rozmowę.
- Więc mogę dalej prowadzić z panią wywiad?
- Ewentualnie. - prychnęła, udając kapryśną gwiazdę.
Złapał z kompletu sztućców leżących na stoliku i zawiniętych w lawendową serwetkę, idealnie wypolerowaną łyżkę i udając, że to mikrofon, przyłożył ją do ust.
- Dzieeeeeeeeeeeń doooooobry Loooooos Angeeeeeeeleeeeeeees. - nadał swojemu głosowi zabawny ton dziennikarza, czy wręcz komentatora sportowego*. Roześmiała się, zaskoczona.
- Słuchacie radia Chazy Chaz, a jest ze mną urocza Evelyn.
Mimo śmiechu, który ją ogarnął przyjęła minę pełną wywyższenia i założyła nogę na nogę. Nachyliła się ku niemu, trzepocząc rzęsami.
- Cześć. - rzuciła niechętnie.
- Powiedz nam co lubisz robić w wolnym czasie?
- Oh, gdy akurat nie maluję paznokci, lub nie jestem u fryzjera, próbuję dobrać sobie idealną torebkę do butów, ale to nie zawsze możliwe, więc kupuję i buty i torebkę. To takie męczące.
Parsknął śmiechem i oparł łokcie na stoliku, wpatrując się w nią.
- Jesteś wredna.
- Wydaje ci się. - mruknęła, wystawiając mu język.
- A tak serio, to cieszę się, że tu z tobą jestem.
- Ja też.
Złapał jej dłoń i pogłaskał jej wierzch swoim kciukiem. Splótł ich palce razem.
- Znowu cię pragnę. - szepnął, nie odrywając od niej oczu. Oblała się rumieńcem.
- Zwolnij bo się mną znudzisz.
Pokręcił przecząco głową.
- Nie wiem czy to możliwe. Opowiedz mi coś zanim zaciągnę cię do łazienki.
Szkarłat na jej policzkach stał się jeszcze intensywniejszy. Złapała głęboki oddech w płuca i przymknęła oczy. Wypuściła powietrze przez nos, zastanowiła się chwilę i uśmiechnęła lekko.
- Gdy byłam małą dziewczynką, okrutnie mocno chciałam mieć zwierzaka, ale za często gdzieś wyjeżdżaliśmy. Nie było mowy żeby ciągać go ze sobą, a zostawiać za każdym razem u matki Alex... - skrzywiła się i lekko wzdrygnęła. - No, ale jako, że byłam upartym dzieckiem i oczkiem w głowie mojej rodziny, to w końcu dostałam trzy rybki w takiej kuli, wiesz... - zarysowała dłońmi kształt w powietrzu. Pokiwał głową, wpatrując się w nią z uśmiechem.
- Uwielbiałam je obserwować. Mieniły się wszystkimi kolorami i chyba kiedyś nawet powiedziała, że to tęczowe rybki. Rozumiesz, zaczarowane. - poruszała zabawnie brwiami.
- Jak na dziecko słuchające Led Zeppelin byłaś wyjątkowo... słodka. - posłał jej krzywy uśmiech. Kelnerka postawiła przed nimi zamówienie. Skosztowała kęs i mruknęła z uznaniem.
- Pyszne.
- Przecież nie zabrałbym cię na coś niedobrego.
Wycelowała w niego widelcem, przełykając.
- Słuchaj dalej.
Rzucił jej rozbawione spojrzenie i kiwnął zachęcająco głową.
- Gdy już miałam je kilka tygodni, zaczęły mnie nudzić i stwierdziłam, że im też się pewnie nudzi cały czas w jednej misie. - zaczęła chichotać. - Wyłowiłam jedną i żeby urozmaicić jej życie, wrzuciłam ją do ubikacji.
Zatrzymał dłoń z widelcem w połowie drogi do ust i spojrzał na nią uważnie.
- Utopiłaś swoją rybkę w kiblu? - wybuchnął głośnym śmiechem, nie zważając na oburzonych mężczyzn przy stoliku obok. Spojrzała na niego próbując zachować powagę.
- To nie było śmieszne. Siedziałam dwadzieścia minut przy tej cholernej muszli i czekałam, aż wypłynie. Dopiero później poszłam po tarę. Powiedział mi, że cytuję pozwoliłam jej popłynąć do oceanu, gdzie wyrośnie na dużą rybę. Wieczorem, by było im lepiej utopiłam pozostałe dwie.
Oparł się o krzesło, wciąż głośno śmiejąc.
- Przypomnij mi bym nigdy nie prosił cię o urozmaicenie mi życia. Boję się pomyśleć, co byś wymyśliła. Wariatka.
Pokręcił głową i nałożył na widelec kolejną porcję, nie odrywając od niej roześmianych oczu.

Po obiedzie przespacerowali się jeszcze plażą i siedząc na ławce, spokojnie rozmawiali. Gdy na dworze zaczynał zapadać zmierzch, skierowali się w drogę powrotną do domu. Przy granicach LA, rozdzwonił się telefon Chestera. Zerknął na wyświetlacz i zmarszczył brwi.
- Alex? - mruknął zdziwiony, skupiając się jednocześnie na drodze.
- Odbierz.
- Halo?
- Chester, kiedy będziesz w domu? - usłyszał jej zdenerwowany głos.
- Właśnie jadę po Evelyn na Figueroa Street. Będziemy za jakieś pół godziny. Wszystko ok?
- Pogadamy w domu. - w słuchawce rozległ się odgłos przerywanego połączenia. Zagryzł wewnętrzną stronę policzka i spojrzał ze zmarszczonym czołem na komórkę.
- Co jest? - z zamyślenia wyrwał go głos Eve.
- Pytała kiedy będę. Była zdenerwowana.
- Myślisz, że wie? - szepnęła.
Pokręcił niepewnie głową.
- Nie mam pojęcia. Za chwilę się przekonamy.
Zamilkli oboje, a jedynymi odgłosami były ciche dźwięki jednej z piosenek Muse, sączące się z głośników.
- A co jeśli wie? - mruknęła po chwili, nie wytrzymując pełnej napięcia ciszy.
Westchnął ciężko.
- Nie wiem skarbie. Mam nadzieję, że nie będzie niczym rzucać, ani niczego rozwalać.
Zatrzymał się na światłach i obrócił w jej stronę.
- Chodź tu do mnie. - przygarnął ją ręką i pocałował w usta.
- Ja na jej miejscu urwałabym ci jaja.
Skrzywił się boleśnie.
- Więc módl się, żeby nie miała takich pomysłów.
Złączył ich usta w pocałunku i oderwał od niej dopiero, gdy usłyszał za sobą trąbienie. Machnął przepraszająco ręką przez okno i ruszył.
Przekroczył próg domu i poczuł jak oblewa go zimny pot. Za jego plecami Evelyn jęknęła cicho. Przed nimi stały dwie spakowane w biegu walizki. Z jednej z nich, przytrzaśnięty zamkiem, wystawał rękaw bladoróżowego swetra. Z góry dobiegł ich trzask szafek, a po chwili tupot stóp na schodach. Alex stanęła przed nimi zapłakana, a jedyne co przyszło mu do głowy, to krótkie, ale wyraziste O kurwa.


_______
Uh, wydaje mi się, że się chwilowo wypaliłam. Teraz ten rozdział wydaje mi się taki byle jaki. Aj, zostawiam go Waszej ocenie.
Mogą być błędy, ale nie mogę się skupić by to jeszcze raz przeczytać. Może jutro.
Pozdrawiam.

* Pisząc ten fragment miałam w głowie ten filmik youtube, gdy na samym początku Chester prognozuje pogodę :)

czwartek, 14 sierpnia 2014

Chapter sixteen.

Gdy wjechał na żwirowaną drogę i minął kilka drzew, zatrzymał się przed wydmami, które prowadziły na dziką plażę. Posłał jej szeroki uśmiech, odpiął pas i opuścił samochód. Pogoda była idealna. Błękitne niebo z kilkoma białymi chmurami. Uwielbiał Kalifornię właśnie za to, że nawet w październiku pogoda była wręcz wakacyjna. Obszedł samochód i otworzył przed nią drzwi. Przed nimi rozpościerał się widok na ocean, a dookoła nich rosły wysokie trawy, lekko kołyszące się przy podmuchach wiatru. Wyjął z plecaka koc i rozłożył go na ziemi. Zrzucił z nóg buty i skarpetki i opadł na pled, wzdychając z zadowoleniem.
- Ślicznie tu. - mruknęła, podchodząc kilka kroków bliżej wody. - Skąd znasz te wszystkie miejsca?
Wzruszył ramionami.
- Godziny ucieczek przed światem i samym sobą.
Położył się na plecach i wyciągnął do niej rękę. Ułożyła się koło niego, opierając głowę o jego pierś i wpatrując w niebo. Słuchała na przemian bicia jego serca i szumu fal, co kilka chwil słychać było też skrzek mew, ganiających się w powietrzu.
- Cieszę się, że tu z tobą jestem.
- Ja też, Chazy.
- Opowiedz mi coś o sobie.
- Pytaj. - mruknęła w jego pierś.
- Hmm. Ulubiony kolor?
Zachichotała.
- Jesteś banalny. Błękit. Twój?
- Myślę, że czerwony. Ulubiony film?
- Zielona mila i jako film, i jako książka.
- Fight Club i Kroniki wampirów*.
- Anne Rice jest genialna.
- Zgadzam się. - pocałował ją w czubek głowy.
Przekręciła się na plecy, a on po chwili podparł się na łokciu obserwując jej profil. Palcem wskazującym musnął jej ramię, zjeżdżając w stronę łokcia, nadgarstka i z powrotem. Na jej skórze pojawiła się gęsia skórka.
- Pierwsza miłość?
- Druga klasa liceum. Gdy w końcu oddałam mu swoje dziewictwo, dopisał mnie do kalendarzyka zdobyczy i kopnął w dupę.
- Nigdy nie rozumiałem taki gnojków.
- Co zrobisz. Nigdy nie miałam szczęścia do facetów. Najpierw ten, później ten, który mnie bił. Nawet teraz leżę w ramionach faceta, który za żonę wziął sobie moją kuzynkę.
Skrzywił się lekko na te słowa i spuścił wzrok.
- A u ciebie? Kto był twoją pierwszą miłością? - odbiła piłeczkę.
- Brak danych.
Uniosła głowę, patrząc na niego zaszokowana.
- Nigdy nie byłeś zakochany?
Pokręcił smutno głową.
- Jako dzieciak, przez to całe gówno nie byłem zdolny do miłości. Bardziej wykorzystywałem dziewczyny, nie skupiając się na uczuciach, po prostu były mi obce. A później skazałem się na pułapkę o imieniu Alex.
Spontanicznie musnęła jego usta, na co mruknął cicho. Pogłębił pocałunek i spojrzał na nią pociemniałym spojrzeniem.
- Wciąż chcesz o coś pytać? - szepnęła, przygryzając nieśmiało wargę. 
- Nie... Teraz mam inne plany.
Wzdrygnęła się, gdy poczuła na kolanie jego dłoń.
- Mogę wiedzieć jakie? - wzdychnęła, gdy palce zaczęły wędrówkę w górę. Jego usta odnalazły szyję. Odchyliła lekko głowę, dając mu lepszy dostęp.
- Mam zamiar poszukać twojego tajemniczego tatuażu.
Zaśmiała się cicho i przymknęła oczy, oddając się przyjemności jego dłoni i ust. Wspaniały duet. 
Podniósł ją lekko i ściągnął przez głowę jej koszulkę. Leżała teraz przed nim w białym, koronkowym staniku. Objął jej ciało spojrzeniem i musnął palcem srebrny kolczyk w pępku.
- Jesteś cholernie seksowna, a zarazem tak niewinna, że doprowadzasz mnie tym do szału.
Obserwowała go lekko speszonym spojrzeniem.
- Ufasz mi, Evelyn? - spytał cicho. Skinęła głową. - Więc czego się boisz? - dodał, widząc jej dystans.
- To po prostu dla mnie nowe.
Zmarszczył brwi, nie rozumiejąc.
- Co jest nowe?
Przygryzła wargi, rumieniąc się i uciekając spojrzeniem przed jego bystrymi oczami.
- Eve. Rozmawiaj ze mną. - nakazał cicho, muskając jej policzek kciukiem.
- Po prostu nigdy nie byłam tak otwarta na doświadczenia seksualne, ok? Kurcze rozumiesz, zawsze pod kołdrą, przy zgaszonym świetle. - rzuciła zirytowana.
Roześmiał się cicho, za co spiorunowała go wzrokiem.
- Wstydzisz się mnie? Kochanie... Jesteś cudowna. Nie ma w tobie ani jednej rzeczy, którą bym zmienił lub którą musiałabyś kryć przede mną. Masz seksowne ciało, kusząca diablico.
Zachichotała trochę mnie skrępowana. 
- A żeby sprawić ci przyjemność, muszę wiedzieć jak to zrobić. Nic innego mi nie powie o tym tak dobrze, jak reakcja twojego ciała. Więc pozwól, proszę, że się z nim zapoznam trochę bliżej. - nachylił się, szepcząc jej do ucha, przygryzając je lekko i wysyłając dreszcze podniecenia w dół jej kręgosłupa.
Pocałował dokładnie jej szyję, od jednej strony żuchwy, do drugiej kąsając lekko. 
- Nie, tutaj żadnego tatuażu nie ma.
Zaśmiała się. Była wdzięczna, że nie wymaga od niej cudów, a pozwala oswoić się z daną sytuacją. Upewnił się, że wszystko gra i musnął ustami jej dekolt. Wciąż nie przestawał obserwować jej twarzy. Opuszką palca trącił ramiączko jej biustonosza i zawahał się, jakby czekając na pozwolenie. Gdy uśmiechnęła się do niego, przyciągnął ją do siebie i tuląc złapał za zapięcie. 
- Stop. Nie bawię się tak.
Spojrzał na nią zaskoczony. Chciała go odrzucić? W takiej chwili?
- Ty wciąż masz na sobie ubrania. - wsadziła palec za kołnierz jego koszuli i pociągnęła lekko. 
Uśmiechnął się szeroko i ściągnął materiał przez głowę, odrzucając go na bok. Powoli by jej nie spłoszyć, zdjął z niej górną część bielizny i przytulił jej nagą skórę, do swojej. Spojrzał jej poważnie w oczy i oparł swoje czoło o jej.
- Wszystko ok? - szept miał cichszy niż wiatr, błąkający się obok nich. Skinęła głową. Na policzkach wykwitły rumieńce, lecz usta wykrzywiała w szerokim uśmiechu. Położył ją ponownie na kocu i pocałował. Ledwo opanowała odruch zakrycia się dłońmi. Zacisnęła palce w pięści i położyła wzdłuż ciała.
- Więc gdzie schowałaś ten tatuaż?
- Szukaj. - mruknęła. 
Musnął ustami pierw jej lewą pierś, po chwili przenosząc się na prawą. Z jej ust wyrwał się gardłowy jęk przyjemności. Pokręcił głową, wzdychając ciężko.
- Wciąż brak śladów tuszu. Swoją drogą to będzie twoja wina.
- Co? - spytała zaskoczona, podrywając głowę. 
Muskał nosem jej brzuch, oczy miał zamknięte. Wyglądał jakby próbował się nad czymś mocno skupić.
- To będzie twoja wina, że nie wytrzymam dłużej niż dziesięć sekund i dojdę.
Wybuchnęła głośnym śmiechem, a i na jego ustach pojawił się uśmiech.
- Zobaczysz. Proszę później nie mieć do mnie pretensji. - przytulił się do jej brzucha policzkiem, gładząc go palcem. - Lubię ten kolczyk, pasuje do ciebie.
- Przegrałam zakład.
- Wiesz, że mnie coraz bardziej zaskakujesz?
- Dużo o mnie jeszcze nie wiesz.
- Domyślam się. Ale bardzo chętnie cię poznam.
Przesunął się na kraniec koca i złapał w dłonie jej lewą stopę. Połaskotał lekko podbicie i uśmiechnął się, gdy próbowała zabrać nogę. Oparł piętę o swoją pierś i dłońmi delikatnie masował jej łydkę kierując się ku górze. Na wysokości kolana przestał. Tą samą czynność ponowił z drugą nogą. Ręce wyciągnęła nad głową, mrucząc cicho.
- Zaczynam myśleć, że mnie okłamałaś z tym tatuażem.
- E-e. Musisz tylko dobrze szukać. - mruknęła leniwie.
Obrócił ją na brzuch, na co pisnęła zaskoczona i usiadł okrakiem na jej udach. Pocałował ją w kark i delikatnym, acz stanowczym ruchem zaczął masować jej plecy. Po każdym przebytym centymetrze, ścieżką dłoni podążały usta. Teraz z jej gardła wydobywał się głośniejszy pomruk zadowolenia. Podrapał ją od łopatek w stronę krzyża, na co jęknęła głośno. Po chwili poczuła jego język wzdłuż linii kręgosłupa, a zaraz za nim lekki podmuch. Zawierciła się pod nim zniecierpliwiona, a na jej ciele pojawiła się gęsia skórka. Ponownie przekręcił ją na brzuch i zsunął delikatnie jej spódniczkę. Uśmiechnął się na widok białych, jedwabnych fig.
- Kujon i królowa balu. - zaśmiał się cicho, kręcąc głową.
- Co? - ponownie poderwała głowę, patrząc na niego pytająco. Oczy jej błyszczały, a na twarzy miała rumieńce.
- Nic kochanie. - pogłaskał jej policzek i zjechał dłonią wzdłuż szyi, między piersiami, po brzuchu, zatrzymując się przy krawędzi majtek.
- Jak moje poszukiwania? - spytał, głaszcząc prawą dłonią jej biodro.
- Ciepło. 
Wsunął palce wskazujące pod gumkę i pociągnął lekko w dół.
- Gorąco. - sapnęła, urywanym głosem, gdy w końcu leżała przed nim naga. 
Uśmiechnął się szeroko, gdy zauważył tatuaż kilka centymetrów pod prawą kością biodrową. Czarny kot, z lekko zawiniętym ogonem. Nachylił się i pocałował wzór, wysyłając milion dreszczy do każdego zakończenia nerwowego w jej ciele. Szarpnęła lekko biodrami.
- Cześć kolego. Mam nadzieję, że nie jesteś głodny, bo twoja pani może na jakiś czas o tobie zapomnieć. - mruknął.
Podciągnął się na rękach, zrównując z nią swoją twarz. Dłonią wciąż gładził jej biodro, a drugą musnął jej zarumieniony policzek.
- Jesteś śliczna.
- A ty wciąż ubrany. 
Zachichotał klęcząc między jej nogami i rozpiął guzik jeansów.

_______
Wiem, powinno być wczoraj. Nie wyrobiłam się. Ale przynajmniej ten rozdział jej dłuższy. Zamiast 8 stron w zeszycie, macie 10 ;) Może nie było jakiejś konkretnej 'sceny', ale przyznajcie było... uh... gorąco? :D Podobało się moim Zboczuchom? Mam nadzieję. Ostatnio trochę zaniedbała opowiadanie (utknęłam na 20 rozdziale...), bo mam dziwną wenę na różnego rodzaju Oneshoty. Mam już napisane dwie Bennody, a dziś mi przyszło do głowy jeszcze coś innego. Hm.
Cóż, w każdym razie wiecie co robić - komentujcie!
Pozdrawiam, VampireSoul!

*Kroniki wampirów - moja miłość od dzieciaka, w końcu zamówiłam sobie wszystkie tomy i już mam moje perełki w domu, co ciekawe gdzieś wyczytałam, że to też rzeczywiście ulubione książki Chestera. Kto nie czytał - polecam. Moja miłość do wampirów ma właśnie korzenie u Rice ;)

sobota, 9 sierpnia 2014

One shot. Bennoda.

Wiesz Chester, nigdy nie sądziłem, że mając wszystko czego kiedykolwiek pragnąłem, będę odczuwał taki cholerny brak. To prawda, że tego czego mieć nie możemy, pragniemy najbardziej. To takie obezwładniające uczucie, sprawiające, że gdzieś w nas zionie czarna dziura. Dziura, która za czymś tęskni, wyciąga przed siebie ręce, próbując złapać, schwytać coś, co jest poza naszym zasięgiem. I sprawia, że tęsknimy i pragniemy tego jeszcze bardziej. Dopiero teraz zdaję sobie sprawę, że miałem to wszystko przed sobą, ale paniczny lęk przed nieznanym sprawił, że po to nie sięgnąłem. I tak nagle to wszystko przepadło. Bezpowrotnie. Wypalając w moim sercu i umyśle ranę, która nie ma najmniejszego zamiaru się zagoić. Przy każdym ruchu, przy każdym oddechu sprawia ból, przypominając mi to jakim idiotą jestem. Dlaczego mnie nie zmusiłeś? Dlaczego pozwoliłeś bym zrezygnował? Przecież wiedziałeś jak jest naprawdę. Znasz mnie lepiej, niż ja kiedykolwiek będę w stanie siebie poznać. Odkryłeś to szybciej, a mimo to stałeś z boku i patrzyłeś. Obserwowałeś to co się działo ze mną, co się działo między nami. To co się działo z tobą. A później wszystko posypało się jak domino. Legło w sekundzie jak domek z kart, który przewraca się przy najmniejszym podmuchu wiatru. Wszystko na co zawsze ciężko pracowałem poszło się pieprzyć, a ja... Ja nawet nie zwróciłem na to uwagi. Na rozpad zespołu, na odejście Anny, na to, że stoczyłem się na samo dno, zaledwie w kilka dni. Jak mogłeś na to pozwolić, Chester? Tak, mam do ciebie ogromny żal. Żal, złość, nienawiść. Ale to nic w porównaniu do tęsknoty, jaką odczuwam. Dlaczego nie uderzyłeś mnie w ten durny, pusty pysk i nie wrzasnąłeś na mnie, jak to zawsze miałeś w zwyczaju, bym zrozumiał? Przecież tak by było. Zrozumiałbym. A może nie... Może bałbym się dopuścić to do siebie, starałbym się odizolować od tego wszystkiego. Od ciebie, od siebie, od nas... Cholera, przecież nas nigdy nie było. Do cholery, Chester. Dlaczego? Dlaczego, dlaczego, dlaczego...? Obudziłeś we mnie coś, o czym nie miałem pojęcia i tak po prostu zrezygnowałeś? Nie dałeś mi czasu abym się pogodził z tą sytuacją, abym chociaż spróbował ją zrozumieć. A, gdy w końcu przecież ją zrozumiałem ciebie już nie było. Ty sukinsynu, jak mogłeś to zrobić? Zostawić mnie w nicości z mętlikiem w głowie, z obawą przed każdym kolejnym oddechem. Z lękiem przed każdym dniem, godziną, sekundą. Pozwoliłeś mi upaść, mimo iż ja tak wiele razy podnosiłem ciebie z ziemi. Zostawiłeś mnie samego. Jak mogłeś? Wiesz co jest najgorsze? Świadomość, że nigdy mi na to pytanie nie odpowiesz. Wtedy, gdy pojawiłeś się w moim progu... Twoje słowa... To co zrobiłeś później... Chester, do diabła! Wpadłeś do mojego mieszkania jakby się za tobą paliło. W pierwszej chwili byłem pewny, że się naćpałeś. Byłeś tak pobudzony, roztrzęsiony, spanikowany... Tak niepewny tego co robisz, niepewny każdego jednego kroku. Rozejrzałeś się zdezorientowany po salonie i z hukiem opadłeś na kanapę. Pamiętam jakby to było wczoraj, gdy schowałeś twarz w dłoniach i zapłakałeś. Ty zapłakałeś. To było jak cios w policzek. Nie wiedziałem co się dzieje. Coś z Talindą, coś z dzieciakami? Mimo iż życie skopało cię po dupie wystarczająco, to tylko raz widziałem cię jak płakałeś. I były to szczęśliwe łzy. A wtedy... Pierwszy raz widziałem cię tak załamanego. Każda twoja łza, twój cichy szloch przebijał mi serce na wylot, a ja tak bardzo chciałem ci pomóc. Musiałem ci pomóc, a okazało się, że zamiast tego odwróciłem się do ciebie plecami. Jakim głupcem byłem. Jak mało wtedy rozumiałem. Do dziś mało rozumiem, a ciebie nie ma abyś mi to wyjaśnił. Na spokojnie, z tym swoim krzywym uśmiechem i błyskiem w oczach. Cholera... To chyba mnie przerasta. - wziął głęboki oddech, pocierając zmarszczone czoło dłonią. - Wracając... Pamiętam jak taki skulony siedziałeś na tej pieprzonej sofie i bałeś się na mnie spojrzeć. A gdy w końcu to zrobiłeś miałeś w oczach taki strach. Byłem przerażony. Ale bardziej przeraziło mnie to, co nastało później. Jak przez mgłę pamiętam jak zerwałeś się nagle, popchnąłeś mnie na ścianę i cholera... Chester, idioto pocałowałeś mnie. Tak po prostu. Wlewając w ten pocałunek tyle bólu, tęsknoty. Mój boże, nie potrafiłem tego zrozumieć. Stałem jak słup, nie potrafiąc cię odepchnąć. Czułem się jakbym stał z boku i to wszystko obserwował z niedowierzaniem. A później twoje słowa. "Kocham cię Mike, zawsze cię kochałem. Od pierwszej chwili, gdy się poznaliśmy." Ty chyba nie rozumiesz co wtedy zrobiłeś. Zawsze byliśmy przyjaciółmi, a ty nagle mi mówisz takie rzeczy? Cholera, całujesz mnie? Z taką pasją, z taką... miłością? Do cholery, Chester co sobie myślałeś? Byłeś w szczęśliwym związku, ja zresztą też. Co się zmieniło? Co w tobie pękło? Nigdy mi już tego nie wytłumaczysz, prawda? Chyba, że gdzieś, kiedyś, jakimś cudem... Ciężko o tym myśleć, że nie ma cię przy mnie. Nie po tym wszystkim. Bo cholera, gdy ja cię odepchnąłem, krzycząc byś wypieprzał z mojego domu... Nie myślałem racjonalnie. Byłem przerażony, zrozum... Mój najlepszy przyjaciel, mówi mi, że mnie kocha... Jakie to jest dziwne. Jakie popieprzone... A ty chyba pierwszy raz w życiu posłuchałeś tego co mówię. Wyszedłeś, zostawiając mnie z tym mętlikiem. Wróciła Anna, a ja spędziłem noc w salonie, nie potrafiąc spojrzeć jej w oczy. Już wtedy zaczęło się wszystko sypać. A ja analizowałem... Całą noc, cały dzień, kolejną noc... Myślałem co to do cholery miało być... i dlaczego... dlaczego czułem ten dreszcz na plecach...? Dlaczego do cholery, twoje usta wydawały się tak idealnie współgrać z moimi...? Jak to możliwe...? Chester? Wyjaśnisz mi kiedykolwiek co to wszystko miało znaczyć? Dla mnie, dla ciebie, dla nas... ? I znów to cholerne słowo. Przecież nigdy nie istniało między nami nic więcej niż przyjaźń. Skąd więc ono w mojej głowie, odbijające się wciąż echem, nie dające spać, nie pozwalające normalnie funkcjonować? Do cholery czemu?! Tak bardzo cię za to nienawidzę! Zasiałeś we mnie tą cholerną niepewność, a gdy w końcu zrozumiałem to, co chciałeś mi uzmysłowić, było za późno... Nie zapomnę nigdy, a bardzo bym chciał, jak w końcu do ciebie pojechałem. Pełen spokoju, gdy w końcu coś zrozumiałem. Pełen optymizmu, że nam się uda. A ty? Byłeś taki spokojny... Otulony snem, bez zmartwień, bez trosk... Otulony wiecznym snem. Jak mogłeś mnie zostawić z tym samego, Chester? Kompletnie samego, mimo iż przecież zrozumiałem! Jak mogłeś podjąć decyzję, że jest za późno beze mnie? Jak mogłeś zdecydować, że nie ma już sensu w tym cholernym szarym świecie, skoro właśnie w tamtym momencie, w ciągu tych pieprzonych kilku sekund w moim salonie, nabrał wszystkich kolorów? Tak intensywnych, tak radosnych, że trudno to sobie wyobrazić. Nie dałeś mi tego przetrawić, zrezygnowałeś... Jak mogłeś... ?
Mężczyzna otarł dłonią płynące po policzkach łzy, podniósł się niechętnie z ławki i poprawił bukiet świeżych róż na marmurowym nagrobku. Pochylił się i pogłaskał zdjęcie znajdujące się na płycie.
- Tęsknię Chester. I lepiej się bój, bo gdy cię w końcu spotkam, najpierw skopię ci tyłek, a później mocno cię przytulę. Kocham cię.
Wyprostował się i po raz ostatni omiatając grób spojrzeniem, odwrócił się na pięcie, opuszczając teren cmentarza. Odetchnął ciężko i spojrzał na pochmurne, szare niebo, przełykając łzy.
- Niedługo się spotkamy. Do zobaczenia.


__________
Ekhm... Na grupie wspominałam o Bennodzie, jednak to co teraz publikuję powstało przed sekundą. Pisane na świeżo, na bloggerze. Nie wiem skąd takie emocje we mnie, ale płaczę. Cholera, wszystko jest tak ulotne, a my tak wielu spraw nie rozumiemy, nie doceniamy... Wybaczcie długość, nigdy nie potrafiłam pisać długich rzeczy, ale przecież wiecie... Mam mieszane uczucia, jest pierwsza w nocy, a ja zastanawiam się nad tym w jakim momencie mojego życia utknęłam. Mam 24 lata i zastanawiam się co mogę zrobić i gdzie popełniłam błąd. Cóż. Nie zanudzam Was dłużej. Przepraszam, że tak smutno.
Pozdrawiam, zdołowana nie wiedzieć czemu, Vampire Soul.

środa, 6 sierpnia 2014

Chapter fifteen.

Przebudził się przestraszony w środku nocy. Przez okno wpadało blade światło księżyca. Tylko, że okno było nie po tej stronie pokoju, co powinno. Próbował przegonić resztki snu, gdy poczuł jak ktoś się do niego przytula. Przekręcił lekko głowę i ujrzał ciemne włosy. Zasnął przy Evelyn. Oby tylko Alex wciąż spała, bo ściągnie na nich kłopoty. Jak mógł być tak nieodpowiedzialny? Parsknął cicho. Nieodpowiedzialnym było dla niego to, że u niej zasnął, ale nie to, że miał z nią romans. Chaz, kretynie.
Zdjął delikatnie jej dłoń ze swojego brzucha i niechętnie usiadł. Starał się robić jak najmniej hałasu. Pocałował ją w policzek i ruszył do swojej sypialni. Gdy zamykał za sobą drzwi, przebudziła się Alex.
- Gdzie byłeś? - mruknęła sennie.
- W toalecie. Śpij. - szepnął i położył się obok niej. Zacisnął zęby, gdy przytuliła się do niego i próbował sobie wmówić, że to Eve. Dopiero z tą myślą, niespokojnie zasnął.
Rano obudził się o dziwo sam. Przeciągnął się, krzywiąc lekko, gdy poczuł ból w kręgosłupie. Miał zakwasy, ale na myśl jak się ich nabawił, uśmiechnął się szeroko. Najchętniej poszedłby teraz do niej i spędził w łóżku godziny, a nie ledwie parę minut pod tymi cholernymi drzwiami. Dopiero teraz dotarło do niego, że mogła się poczuć wykorzystana, skoro nawet nie zabrał jej do łóżka, które przecież stało obok, a załatwił sprawę szybko, pod ścianą... Jakby nie miał wystarczająco dużo wyrzutów sumienia, dochodzą do nich kolejne. Kac moralny to gówniana sprawa.
Podniósł się niechętnie i naciągając na siebie dresy, zszedł na dół. Alex stała tyłem do wejścia i  szczebiotała coś wesoło do zaspanej Evelyn. Gdy wszedł do pomieszczenia podniosła na niego oczy, które rozbłysły i przygryzła wargi, na które próbował wkraść się szeroki uśmiech. Odwzajemnił go i usiadł obok niej na krześle.
- Dzień dobry. Alex zrobisz mi kawy?
- O, Chester. Nie słyszałam kiedy wszedłeś. Jasne. Zjesz coś? Smażę naleśniki.
- Póki co tylko kawa. - podziękował skinieniem głowy, a gdy obróciła się znów do kuchenki włożył dłoń pod stół i złapał ją za rękę, ściskając lekko. Zarumieniła się uroczo, splatając swoje palce z jego na krótką chwilę. Wpadł mu do głowy pomysł. Mrugnął do niej i bezgłośnie powiedział Zaufaj mi.
- Muszę jechać za chwilę do studia, dograć kilka wokali. - mruknął niby od niechcenia. - Evelyn, może cię podrzucę na to spotkanie? Zdaje się, że to w tym samym kierunku.
Rzuciła mu spanikowane spojrzenie, krztusząc się herbatą, gdy Alex obróciła się do nich zainteresowana. Wylała na patelnię ostatnią porcję ciasta i postawiła przed mężem filiżankę.
- Jakbyś mógł, byłoby super. - próbowała grać w jego grę, ale niepokoiła się co wymyślił.
- Jakie spotkanie? - zwróciła się do niej kuzynka.
- Nie mówiłaś jej? Mój stary kumpel ma mieszkanie do wynajęcie i dzisiaj mają się spotkać żeby dogadać szczegóły. - odpowiedział za nią. Więc tak grał. Odetchnęła z ulgą.
- Mieszkanie? Przecież mówiłam ci żebyś się nie wygłupiała. - jęknęła z wyrzutem.
- Alex nie będę u was mieszkała do końca życia. Jestem wdzięczna za pomoc, ale pora abym się usamodzielniła.
Kiwnęła powoli głową, zdejmując parujący placek na talerz, który położyła na stole. Nałożyła sobie jeden i polała syropem klonowym.
- Skoro tak zdecydowałaś to nic nie poradzę. Mam tylko nadzieję, że będziesz nas odwiedzała.
- Jasne. - Uśmiechnęła się lekko.
Chester dopił kawę i wstał od stołu.
- Jakbyś dała radę to chciałbym ruszyć za jakieś pół godziny.
Pokiwała głową i zaczęła jeść drugiego naleśnika. Zadowolony wszedł po schodach na piętro. Spędzą razem cały dzień i Alex nic nie będzie podejrzewała. Złapał plecak i na jego spód wsadził puchaty koc. Dokładnie się ogolił, naciągnął na siebie czarne jeansy i zieloną koszulę w kratkę. Uśmiech wciąż nie znikał mu z twarzy. Dwadzieścia pięć minut później czekał na nią w przedpokoju, udając zniecierpliwienie. Zbiegła w końcu na dół w krótkiej błękitnej, lekko rozkloszowanej spódniczce i białej bokserce. Włosy związała w wysokiego warkocza. Jak zwykle jedynym śladem makijażu była odrobina tuszu do rzęs. Rzuciła mu nieśmiały uśmiech i zarzuciła na nogi białe trampki. W progu stanęła Alex.
- Kiedy wracacie?
- Na mnie raczej nie licz wcześniej niż wieczorem. - rzucił Chester, łapiąc za klamkę.
- A ty Evelyn? Może zjemy razem obiad?
Rzuciła jej przepraszające spojrzenie.
- Umówiłam się z koleżanką, chcemy wyskoczyć na obiad i może jakieś zakupy.
- Oh. No dobrze. Więc bawcie się dobrze.
Podeszła do męża, całując go w policzek. Gdy drzwi się za nimi zamknęły, oboje odetchnęli z ulgą.
- Za dużo kłamstw. O wiele za dużo. Sami się w tym pogubimy Chaz. - szepnęła.
- Ale zobaczysz, że warto było. Mam plany na dzisiaj. - odblokował alarm w aucie.
- No co ty? Nie domyśliłam się, gdy zacząłeś tą gadkę o mieszkaniu. A właśnie, jak ja się z tego wyplątam? - wsiadł na miejsce pasażera.
- Mój kumpel serio ma mieszkanie do wynajęcia. Praktycznie przez cały rok siedzi w Europie. Jeśli chcesz mogę z nim pogadać. - wzruszył ramionami.
Skinęła lekko głową. Skręcił w kolejną przecznicę w lewo i zatrzymał się przy małym parku. Obrócił się w jej stronę i przyciągnął za szyję do siebie, wpijając się w jej wargi.
- Dzień dobry. - mruknął, odsuwając się od niej na kilka centymetrów. - Prześlicznie wyglądasz. Mam wrażenie, że chcesz mnie ukarać za wszystkie grzechy tą spódniczką. - ponownie musnął jej usta, a ona roześmiała się wesoło.
- Przejrzałeś mnie. Gdzie mnie zabierasz?
- Spodoba ci się. - odpalił silnik, ruszając w dalszą drogę. Tak jak za pierwszym razem, gdy jechali razem, otworzyła schowek i zaczęła przeglądać krążki. Po chwili z głośników popłynęły wesołe dźwięki Fall Out Boy. Zaczęła kiwać głową w rytm, a jej warkocz bujał się na wszystkie strony.
- Ktoś tu ma dobry humor.
- Tak, a to za sprawą pewnego tóin.*
- Znowu zaczynasz? Co to znaczy?
- Kiedyś ci powiem. - Uśmiechnęła się słodko.
Gdy stanęli na światłach, wygrzebał z kieszeni telefon i wybrał numer do Shinody.
- Co jest, Chaz? - rozległo się w słuchawce po kilku sygnałach.
- Musisz mi kryć dupę.
Usłyszał głośne westchnienie.
- Co tym razem?
- Nie przesadzaj, nie proszę cię często o coś takiego.
- Nawijaj.
- Jakby Alex mnie szukała to jesteśmy w studio, a ja nagrywam wokale.
- Aha, ok. A gdzie będziesz tak naprawdę?
- Jadę z Eve za miasto. - Zerknął na nią, ponownie włączając się w ruch.
- O! Czyżby kujon i królowa balu?
- Coś w ten deseń. - parsknął. - Dzięki stary.
- Jasne, miłego dnia. - Rzucił telefon na deskę rozdzielcza i zerknął na nią. Bawiła się bransoletką na nadgarstku.
- Mike wie, prawda?
- Tak, ale nie musisz się bać. Jest po naszej stronie.
Złapał jej dłoń i lekko uścisnął.


____
tóin - dupek po irlandzku.
Jest nowy, może niezbyt ciekawy.
W ogóle smutno mi, że liczba komentarzy ma się nijak do liczby wyświetleń. Jeśli czytasz, skomentuj. To dużo dla mnie znaczy, wiedząc, że tu jesteście.
Pozdrawiam. VampireSoul

sobota, 2 sierpnia 2014

Chapter fourteen.

Krzyknął cicho, tłumiąc odgłos w głębokim pocałunku i po chwili oparł o jej pierś, spocone czoło. Oddech miał ciężki i urywany. Kompletnie opadł z sił, a ręce mu ścierpły od stałego podtrzymywania jej. Drżał. Za nic jednak nie chciał wypuścić jej ze swoich ramion. Ogarnęło ją zmęczenie i senność. Poluzowała uchwyt na jego szyi i nieśmiało spojrzała na jego twarz, gdy podniósł głowę. Oczy mu błyszczały, a na ustach błąkał się uśmiech pełen zadowolenia. Była gotowa nigdy nie opuszczać łóżka dla widoku twarzy tego faceta podczas, i tuż po seksie. Delikatnie postawił ją na podłodze, podtrzymując gdy stanęła na drżących nogach i obsypał pocałunkami jej twarz.
- Dziękuję. - wymruczał. Momentalnie zatkała mu usta dłonią.
- To brzmi jakbyś jeszcze miał mi zapłacić. - szepnęła. Zignorowała jego piorunujące spojrzenie. Zaczynało do kontroli dochodzić sumienie. Jak mogła to zrobić sobie? Jak mogła to zrobić Alex?
Obserwowała jak Chester w ciszy podciąga spodnie. Po chwili mocno ją przytulił.
- Nie zamartwiaj się tym. Nie żałuję i powtórzyłbym to bez mrugnięcia okiem. - szepnął, jakby czytał jej w myślach.
- Nie rozumiesz...
- Kochanie, rozumiem. Bardzo dobrze. - otworzyła szeroko oczy na ten pieszczotliwy zwrot. - I wierz mi, że oddałbym wszystko by móc tu teraz z tobą zostać, ale muszę wracać na dół. Zrobisz coś dla mnie?
Przytaknęła, bojąc się, że przy próbie wydobycia z siebie głosu wybuchnie płaczem. Zaczynały do niej docierać konsekwencje całej sytuacji i wiedziała, że gdy tylko on wyjdzie, sumienie pożre ją bez litości.
- Poczekaj na mnie godzinę. Możemy gdzieś wyjść, możemy zostać tutaj. Za godzinę do ciebie wrócę, dobrze? - Pogłaskał jej policzek i musnął spuchnięte wargi. Ponownie skinęła głową. Wziął ją na ręce i w kilku krokach podszedł do posłania. Położył ją wygodnie i kucnął przy krawędzi.
- Ostatnio coś często kładę cię do łóżka. - uśmiechnął się delikatnie i zmierzył ją spojrzeniem. - Cholernie seksownie teraz wyglądasz, taka zadowolona. A świadomość, że to ja doprowadziłem cię do tego stanu jest zajebiście podniecająca. - musnął skórę na jej udzie i pokręcił gwałtownie głowę, zrywając się na równe nogi. Nachylił się, całując ją raz jeszcze w usta i ruszył w stronę drzwi. - Godzina, proszę.
I już go nie było. Samotna łza spłynęła po jej policzku. Dziwka, szepnęło dobitnie sumienie. I mimo iż ten cudowny facet wybrał właśnie ją to wolałaby być w normalnym związku, bez obaw o to, że się zakocha. A teraz? Miała cichy romans, mieszkając pod jednym dachem z jego żoną, a jej kuzynką. Wpakowała się w chorą sytuację bez wyjścia i tak jak kilka dni temu była gotowa odejść, tak po wydarzeniach dzisiejszego wieczoru wiedziała, że nie potrafi.
Chester rzucił szybkie spojrzenie w lustro wiszące na piętrze, poprawił koszulkę i zszedł na dół. Podeszła do niego Alex.
- Wszystko ok? Długo cię nie było.
Przełknął głośno ślinę i uciekł wzrokiem w bok, nie potrafił teraz spojrzeć jej w oczy. Nie wiedział czy będzie umiał to zrobić jeszcze kiedyś.
- Tak. Źle się czuła, ale uparła się na prysznic, więc pościeliłem jej i poczekałem, aż wróci i położy się spać.
Przytaknęła, uśmiechając się łagodnie. Skąd nagle tak łatwo przychodziły mu kłamstwa? Wiedział, że cała ta sytuacja przysporzy jeszcze wiele problemów.

Wpatrywała się w sufit, nie mogąc zasnąć. Muzyka na dole ucichła jakieś dwadzieścia minut temu, wierząc cyfrowemu zegarkowi na stoliku nocnym. Według słów Chestera, powinien pojawić się za jakiś kwadrans. Podświadomie wątpiła w to, że przyjdzie, a jednak nasłuchiwała każdego szmeru. Słyszała lekko pijany chichot Alex i jego spokojny głos. Chyba próbował ją namówić by położyła się spać. W końcu po kolejnych dwudziestu minutach, gdy w domu zapanowała cisza, usłyszała chrzęst zamka. Drzwi się lekko uchyliły, zamknęły i ktoś pokonał dystans dzielący go od łóżka. Wiedziała, że to on. Całe jej ciało napięło się, wyczuwając jego obecność.
- Śpisz? - szepnął.
Przesunęła się na łóżku, robiąc mu miejsce. Skorzystał z zaproszenia, oplatając ją od razu ramieniem w pasie. Miał na sobie tylko bokserki i cudem powstrzymywała się przed dotknięciem jego ciała.
- Alex śpi?
- Tak, mówiłem ci żebyś się tym nie przejmowała.
Przyciągnął ją do siebie, a ona automatycznie wtuliła się w jego ciało. Musnął wargami jej czoło, nos, szukając ust.
- Dziękuję, że tak nagle wpieprzyłaś się w moje życie. Przypomniałaś mi jak to jest być sobą.
Pocałował ją, wplatając palce we włosy. Jęknęła cicho. Gwałtownie się od niej oderwał i odsunął. Spojrzała na niego zdezorientowana.
- Chciałem pogadać, a nie rzucić się na ciebie. Jesteś zbyt kusząca. Lepiej będzie jak siądę na fotelu.
Złapała go desperacko za rękę.
- Zostań.
Nie umknął jej uśmiech na jego twarzy, gdy ponownie ułożył się koło niej.
- Musimy porozmawiać. - mruknął, bawiąc się jej palcami.
- Wiem. - Jej głos był równie cichy. Westchnął, splótł ich dłonie razem i uniósł do swych ust, całując każdy knykieć po kolei.
- Masz pomysł co z tym zrobić dalej?
Pokręciła głową.
- Wiem, że to się nie powinno stać, ale... Nie żałuję. Jednak nie dam rady w taki sposób tego ciągnąć. To moja kuzynka, twoja żona, a ja w tym wszystkim czuję się jak czarny charakter.
Dziwka.
- Też nie żałuję, a nawet muszę ci podziękować. Dopiero twoje pojawienie się, uświadomiło mi w jak okropnym zakłamaniu żyję i jak bardzo pali mnie jej dotyk. Przypomniałaś mi, że można żyć bez maski. - westchnął po raz kolejny. - Chcę wnieść pozew o rozwód.
Odsunęła się od niego zaskoczona.
- Chyba nie przeze mnie?
- Po części dzięki tobie, a po części po prostu mam już tego dość.
Odgarnął włosy z jej policzka i objął spojrzeniem jej twarz.
- Proszę cię byś mnie nie odepchnęła.
- Nie miałeś wystarczającego dowodu dziś?
Położył dłoń na jej biodrze i uśmiechnął się głupio.
- Oj miałem idealny, cudowny dowód. - mruknął, całując ją w szyję. - Ale widzę też, że cię to gryzie i męczy. Proszę byś przetrwała to ze mną, póki wszystko nie dobiegnie końca. Wiem, że proszę o dużo, ale jesteś moją motywacją do walki. Wierzę, że damy radę.
- Spróbuję. Jeszcze wczoraj spakowałabym walizki i zniknęła. Dziś nie potrafię.
- Dziękuję.
Pokręciła smutno głową i spuściła spojrzenie na jego tors, nieśmiało dotykając tatuaż opuszką palca. Wciągnął powietrze przez zęby, czując jej dotyk i przekręcił ją na plecy tak, że zawisł nad nią, opierając się na łokciach.
- Podobają się pani moje tatuaże? - mruknął.
- Przecież wiesz, że tak.
- A ja dalej nie wiem, gdzie pani ma swój.
- Może kiedyś się dowiesz.
Spojrzał na nią czule, gdy przeciągle ziewnęła i roześmiał się, gdy zawstydzona przysłoniła usta dłonią.
- Ktoś tu jest śpiący. - Pocałował ją w usta i znów zajął miejscu przy jej boku. - No tak, jakiś dupek najpierw cię wykończył, a później kazał na siebie czekać.
Zaśmiała się cicho, walcząc z opadającymi powiekami.
- Przystojny dupek.
- Połóż się na boku. - szepnął, a gdy wykonała polecenie, przytulił się ciasno do jej pleców i przykrył ich kołdrą. Objął ją w pasie i pocałował w kark.
- Śpij, jestem tu.
- Nie możesz tu zostać, Alex...
- Śpij Eve. - rozkazał.
Zrezygnowana, wtuliła się mocniej w niego i wsłuchując w spokojny oddech, zasnęła.

_______
Jak już pisałam, nie dałam rady dodać rozdziału w środę, bo byłam na Woodstocku. Dziś w nocy wróciłam i doszłam do siebie, więc macie nowy. Po prawej stronie znajduje się ankieta, jakiego zakończenia oczekujecie. Bo mam w głowie dwa i nie wiem na które się zdecydować. Może później, jak już zakończę to opowiadanie to dodam to alternatywne jako bonus. Zobaczymy.
Komentujcie, proszę.
Pozdrawiam, VampireSoul.